Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

środa, 25 listopada 2020

~~1~~

  Moim oczom ukazała się ogromna posiadłość z pięknym ogrodem. Tuż przede mną szła wysoka kobieta o złotych włosach. Nosiła imię Eva. Praktycznie w ogóle jej nie znałam. Zaczepiła mnie na ulicy, gdy żebrałam o jedzenie. Zaproponowała mi dach nad głową oraz uczciwą pracę, więc się nie zastanawiałam nad niczym. To mogła być taka jedyna szansa na lepsze życie. W milczeniu przeszłyśmy przez ogród i weszłyśmy do ogromnego domu. Na wejściu, moim oczom ukazały się szerokie schody prowadzące na piętro, oraz dwa korytarze po przeciwnych stronach. O takich warunkach nawet nie śniłam, a co dopiero zobaczyć takie na własne oczy. Eva stanęła w miejscu.
 - Amelia! - zawołała donośnie, a w ułamku kilku sekund, przed nami pojawiła się szczupła blondynka w fartuchu pokojówki. Już się domyślałam jaka to mogła być praca, lecz wszystko było lepsze od życia na ulicy.
 - Coś się stało, pani Evo? - zapytała zaciekawiona, po czym spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
 - Znalazłam ci kogoś do pomocy. Oprowadź Nancy po domu, pokaż co i jak, dobrze? - oznajmiła jej kobieta. Niejaka Amelia od razu przytaknęła i bez słowa złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą z ekscytacją. Na początek pokazała mi pokój służby. Było to ogromne pomieszczenie z kilkoma łóżkami i szafeczkami. Wszystko było czyste i zadbane. Mieliśmy własną łazienkę i toaletę. Amelia od razu nakazała mi wziąć prysznic i przebrać się w fartuch. Bez zadawania głupich pytań, zrobiłam jak poleciła. Przy okazji pomogła mi zawiązać kokardę w pasie, bo mi to nie wychodziło. Zanim wyszłyśmy z naszego pokoju, przyglądała mi się uważnie z każdej strony.
 - Już wiem! - nagle ją oświeciło. Powoli podeszła do mnie i odgarnęła czarną grzywkę z oczu, zaczesując ją palcami za ucho - Idealnie!
 - Nie do końca rozumiem... - zaśmiałam się, po czym bez słowa opuściłyśmy pomieszczenie. Wtedy na naszej drodze, na korytarzu, stanęło dwóch młodych mężczyzn o białych włosach. Jednemu z nich opadały na twarz, zaś drugi miał je zaczesane do tyłu. Oboje mieli błękitne oczy i niemal identyczne twarze. Jednak tylko jeden z nich zachował powagę. Mimo wszystko styl ubioru ich mocno wyróżniał.
 - A to kto? - zapytał mężczyzna z grzywką i przyjrzał. Widocznie udawał, że myśli.
 - Nasza nowa pokojówka. - oznajmiła z powagą, ale gdy spojrzała na drugiego mężczyznę, natychmiast zapłonęła rumieńcem - Nancy... - spojrzała na mnie znacząco - To są synowie pani Evy, Dante i Vergil... - przedstawiła nas sobie. Kolejno wyciągnęli do mnie ręce. Coś mi nie pasowało. Ich dłonie były przeraźliwie zimne. Niczym cholerny lód. Do tego tacy idealni... To z pewnością nie byli ludzie. Zachowałam profesjonalny dystans. Nie chciałam się wdawać z nimi w dłuższą dyskusję.  
 - A już myślałem, że w końcu znalazłaś sobie przyjaciela... - westchnął z ugryźliwym uśmiechem i zachichotał, jakby wypowiedział najzabawniejszą rzecz na świecie. Jego bliźniak, Vergil, tylko wywrócił oczami z zażenowania. Nie dziwiłam się, jego brat był nie znośny jak jakieś małe dziecko.
 - Przepraszam, ale możemy już iść? - wtrąciłam jadowitym tonem - Amelia musi mnie oprowadzić i przedstawić zakres obowiązków... - dodałam i ciągnąc blondynkę za ramię, poszłam przed siebie. Obie czułyśmy ich wzrok na sobie przez dłuższą chwilę, aż w końcu zniknęłyśmy za zakrętem. Z cichym śmiechem oparłyśmy się o ścianę. Po paru sekundach wyjrzałam za winkiel, ale bliźniaków już tam nie było. Trochę mnie to zdziwiło, bo do końca korytarza mieli całkiem spory dystans, a wątpiłam by mieli co szukać w pokoju dla służby. Szczególnie, że nie było słychać otwierania żadnych drzwi.
 - Chodźmy dalej... - z zadumy wyrwała mnie Amelia. Poszłam kilka kroków za nią, a parę metrów przed nami stał kolejny młody mężczyzna o białych włosach, które sięgały nie wiele poniżej uszu. Miał na sobie czarną koszulę i spodnie, a do tego fioletowy krawat. W prawej dłoni trzymał srebrny kostur. Amelia na jego widok się automatycznie zatrzymała i znieruchomiała. Gdy spostrzegła, że nas zauważył i powoli kroczył w naszą stronę, ta z automatu schowała się za mną.
 - O co chodzi? Kto to jest? - jej reakcja szczerze mnie zdziwiła.
 - To najmłodszy syn Evy i Spardy. - wyszeptała - Przeraża mnie, je*bany dziwak. Weź go jakoś delikatnie spław... - poprosiła. Miałam ochotę się zaśmiać, ale im bliżej był, tym bardziej mogłam mu się przyjrzeć. Sam jego wzrok był dość... nie spotykany. Stał tuż przede mną. Milczał i się tylko patrzył. Powoli zaczynałam rozumieć swoją nową koleżankę.
 - Umm... - przerwałam tą ciszę - Dzień dobry. - przywitałam się najmilej jak tylko potrafiłam - Nazywam się Nancy i jestem nową pokojówką...
 - Witaj... - ukłonił się z delikatnym uśmiechem - Możesz mówić mi V... - jego głos był jeszcze bardziej mroczny niż wyraz twarzy.
 - Nie jesteś trochę za młody, żeby no... Za zwyczaj coś takiego widywałam u starszych ludzi... - gestownie spojrzałam na zdobiony kostur. Przy okazji zauważyłam tatuaże na jego dłoniach, które ciągnęły się aż pod rękawy koszuli.
 - Jestem, ale podoba mi się. - odparł obojętnie.
 - Mam ochotę wsadzić mu ten kostur w dupę, aż ryjem wyjdzie... - prychnęła szeptem blondynka tuż za moimi plecami, a ja z trudem powstrzymałam się, by nie wybuchnąć śmiechem. V stuknął kosturem o grafitowe kafle na podłodze i lekko się na nim oparł. Przechylił się zerkając na dziewczynę skuloną za mną.
 - Mówiłaś coś, Amelio? - zainteresował się. Prawdopodobnie usłyszał co powiedziała, ale udawał dając jej szansę na wytłumaczenie.
 - Nie, nic, nic... - zaczęła wymuszać kaszel i chrząkać - Chrypkę mam... - wyjaśniła nerwowo poprawiając fartuch. Po chwili schowała dłonie w kieszenie.
 - Rozumiem... - westchnął - Widzę, że się chyba spieszycie, więc nie będę wam zabierać cennego czasu... - mruknął i nas wyminął idąc w swoją stronę - Miło było cię poznać, Nancy. - dodał, podkreślając moje imię, gdy był już za nami. Stałyśmy tak chwilę jak wryte. Dziwny człowiek. Im bardziej się oddalał, znów odzyskiwałam poczucie komfortu i luzu. W milczeniu poszłyśmy przed siebie. Gdy poczułyśmy swobodę, przerwałyśmy ciszę między sobą.
 - Rodzice chyba go nie kochają... co to za imię? V... - chichrałam pod nosem.
 - W sumie to on nazywa się inaczej... - sprostowała Amelia.
 - Jak? - zainteresowałam się. W sumie zastanawiało mnie, jak beznadziejne imię musiał mieć, że kazał sobie mówić po prostu V.
 - A bo ja wiem? Prędzej się tego dowiesz od jego rodziny. - wzruszyła ramionami, gdy weszłyśmy do kuchni. Tam było o wiele ciekawiej, niż na korytarzu... A do tego te zapachy!
 - W każdym razie, wiem już, że to dziwak... - westchnęłam rozglądając się po pełnym życia pomieszczeniu. Co prawda, kuchnia nie była rejonem naszej pracy, ale Amelia chciała żebym znała każdy zakątek posiadłości. Przy okazji poznałam przebywających tam ludzi. Szefa kuchni - Andrewa, dwóch kucharzy - Michaela i Adama, pomoc kuchenną - Natashę, oraz lokaja - Ezrę. Do odhaczenia zostali tylko ogrodnik i właściciel posiadłości, czyli niejaki Sparda. W sumie, jego byłam najbardziej ciekawa, gdyż jego żona nie wspominała o nim zbyt wiele, prawie w ogóle.

 Gdy Amelia oprowadziła mnie po całej posiadłości, zostawiła mnie samą sobie. W tym czasie pokojówki miały fajrant i mogły robić to, na co miały ochotę. Jedynym miejscem, do którego nikt nie miał wstępu, to sypialnia Spardy i Evy. Nie wiedziałam, co mogłam ze sobą zrobić, więc poszłam na poddasze. Tam było wejście do biblioteki, której wnętrze akurat nie było mi wcześniej pokazane. Nie wiele myśląc, podeszłam do drzwi i otwierając je, weszłam do środka.
 - Szukasz tutaj czegoś? - te słowa sprawiły, że aż podskoczyłam z przerażenia. Rozglądając się, po dłuższej chwili spostrzegłam właściciela głosu. Vergil siedział wygodnie w fotelu blisko okna, nie odrywając oczu od książki.
 - Przepraszam, ja nie wiedziałam, że nie może mnie tu być... - wymamrotałam, a on zamknął opasłe tomisko i spojrzał na mnie dziwnie.
 - Uspokój się... - uniósł brew do góry - Po prostu się trochę zdziwiłem. - odłożył książkę na małym, okrągłym stoliku - Nikt tu nie przychodzi, po za mną, V i ojcem. - sprostował biorąc kolejne czytadło i zaczął szukać jakiejś konkretnej strony.
 - Właśnie... V. - zaczęłam, siadając w fotelu po drugiej stronie stolika - Jak on się w ogóle nazywa? - zapytałam. W sumie, Vergil wydawał się być najbardziej ogarnięty z całej trójki braci.
 - Jak mam być szczery, to nie pamiętam. - rzucił obojętnie i przestał przekładać strony - Nie obchodzi mnie ten szczeniak. Jak dla mnie, to w ogóle nie powinien się urodzić. Przynosi tylko wstyd naszej rodzinie. Jedynie matka poświęca mu uwagę. - mówił ze stoickim spokojem, obserwując moją coraz bardziej zdziwioną twarz. Zerknął na mały zegarek stojący na blacie po czym podniósł się ze skórzanego fotela - Na mnie już czas, mam napięty grafik, więc wybacz, że nie dotrzymam ci towarzystwa, panienko Nancy. - zrobił przepraszającą minę - W każdym razie, możesz przychodzić tu kiedy chcesz i czytać co chcesz. - spojrzał na mnie znacząco, kładąc na stoliczku otwartą książkę, którą jeszcze przed chwilą trzymał. Kiwnął głową i bez słowa wyszedł. Odnosiłam wrażenie, że to jakaś rodzina dziwaków. Z pewnością nie ludzi. Eva wydawała się być całkiem normalna, ale jej synowie? Idealni, wręcz piękni, niczym z obrazka. Do tego te spojrzenia przeszywające mnie na wylot. Tacy nierealni. Byłam przekonana o tym, że byli demonami, jednak nie miałam na to żadnego dowodu. Zerknęłam na zegarek. Miałam w zanadrzu jakieś dwie godziny dla siebie. Później czekało mnie przygotowanie jadalni do obiadu. Ujęłam księgę pozostawioną przez Vergila. Zaczęłam czytać od strony, na której była otwarta.
 - Gdy wrota się rozwarły, cały świat przejął mrok. Piekielne istoty rozprzestrzeniły się, a ich pożywieniem stały się ludzki strach i ciała. Nie tego chciał. Pragnął zbawienia, ale zaciągnął za sobą ciemność i potępienie. - przeczytałam na głos i przeszedł mnie zimny dreszcz - W co ty ze mną pogrywasz, Vergil? - zapytałam samą siebie. Coraz bardziej czułam, że moje przypuszczenia były słuszne. Miałam do czynienia z demonami i musiałam znaleźć na to dowód. Nie tyle co z czystej ciekawości, ale chęci zdemaskowania ich. Jeden z bliźniaków zaczął ze mną grę w podchody. To był pewniak. Nie bez powodu, akurat rzucił mi pod nos książkę o demonach. Westchnęłam głęboko i zaczęłam czytać dalej.
 Czas zleciał mi niemiłosiernie szybko. Zostało mi zaledwie dwadzieścia minut, żeby dotrzeć do jadalni i przygotować ją do posiłku dla rodziny. Odłożyłam książkę otwartą w miejscu, w którym skończyłam czytać. Zerwałam się z fotelu jak poparzona i pobiegłam w kierunku wyjścia. Wystrzeliłam z biblioteki jak rakieta. Przy okazji, z całą siłą wpadłam na V. Po podłodze posypała się masa książek, które trzymał.
 - Gapa ze mnie! Bardzo cię przepraszam... - pierwszy dzień w pracy i taka wpadka. To trzeba być po prostu mną. Gdy chciałam się wziąć za pozbieranie książek, białowłosy szybko złapał mnie za nadgarstek nie pozwalając mi na to. Skrzywiłam się trochę, bo nie rozumiałam.
 - Nie przejmuj się tym, mam ręce i nogi... - oznajmił - Nie chcę byś miała problemy, więc idź robić to, co musisz. - kiwnął głową w stronę schodów i oswobodził moją rękę. Jego dłoń, w przeciwieństwie do starszych braci, była ciepła. Uśmiechnęłam się delikatnie i pobiegłam przed siebie. Cóż, był dziwny, a nawet nieco przerażający, ale wyrozumiały. Po drodze wpadłam na Amelię, która zaróżowiona na twarzy rozmawiała o czymś z Vergilem. Na mój widok od razu przerwała dyskusję, jakby sobie nagle przypomniała, że mamy robotę. I chyba rzeczywiście tak było. Nie wiele brakowało, by się zaczęła ślinić jak pies. W milczeniu udałyśmy się do ogromnej jadalni biorąc od Ezry wózek ze sztućcami, naczyniami, serwetkami, obrusem i innym dziadostwem. Na długim stole, we dwie rozłożyłyśmy czerwony obrus, a w wyznaczonych miejscach naczynia i sztućce z serwetkami. Wszystko musiało być zrobione perfekcyjnie i dopięte na ostatni guzik. Koniec naszej roboty oznaczało przybycie kucharzy rozkładających dania na blacie. Tuż po nich zjawiła się Eva z synami i zajęli swoje miejsca. Moją szczególną uwagę zwróciły spojrzenia V i Vergila na mnie. Ten pierwszy miał wyraz twarzy pełen sympatii, zaś u drugiego widniał dziwny uśmiech, wiedział że czytałam tą książkę. Po chwili jednak to olałam. Miałam kolejną porcję wolnego czasu, więc chciałam się udać do biblioteki. Wtedy przy wejściu do jadalni wpadłam na Ezrę.
 - Bogu dzięki, Nancy, że cię widzę. Przekażesz pani Evie, że jej mąż, Sparda, się nie zjawi? - poprosił - Sam muszę jeszcze poszukać ogrodnika.
 - Jasne, nie ma problemu... - uśmiechnęłam się. Ten podziękował i szybko ruszył przed siebie. Był mocno zestresowany, ale nie chciałam zatruwać mu gitary pytaniami. Wróciłam do jadalni, a obecni tam, zdziwili się na mój widok. Niepewnie ruszyłam w stronę Evy, gdy nagle przed moimi oczami przeleciał pulpet, który trafił prosto w twarz V.
 - Haha! Jackpot! - wykrzyknął Dante waląc pięścią w stół. Blondwłosa kobieta i Vergil schowali twarze w dłoniach.
 - Pożałujesz tego... - warknął V. Między dwoma braćmi rozegrała się prawdziwa bitwa na jedzenie. Bardzo nie chciałam, by czymś we mnie trafili. Wtedy do pomieszczenia weszła Amelia, która mnie szukała. Eva spojrzała na nas. W jej oczach było widoczne zażenowanie całą sytuacją.
 - Coś się stało dziewczyny? - zapytała, chcąc uwolnić nas jak najszybciej od bycia świadkiem tej chorej akcji, spowodowanej przez dorosłych synów.
 - Ezra kazał mi przekazać, że pani mąż się nie zjawi. - wydusiłam z siebie, ledwo powstrzymując śmiech. Amelia niestety nie miała tak silnej woli i chichrała pod nosem.
 - Dobrze, rozumiem. Możecie już iść... - westchnęła, a my opuściłyśmy jadalnię, jak najszybciej się dało. Dopiero na korytarzu wybuchłyśmy potężnym śmiechem. Próbując się uspokoić, skierowałyśmy się do pokoju dla służby. Tam usiadłyśmy na swoich łóżkach, dalej śmiejąc się jak walnięte i zdrowo potłuczone.
 - Co to miało być? - zapytałam w końcu, cały czas rozbawiona.
 - Oni tak zawsze! - Amelia trzymała się za brzuch z bólu od śmiechu - Jak małe dzieci. - dodała, aż w końcu się obie uspokoiłyśmy i wzięłyśmy kilka głębokich wdechów i wydechów - Masz jakieś plany, zanim przygotujemy jadalnię na kolację i ogarniemy pokoje Dante, Vergila i V? - zapytała z nadzieją.
 - W sumie to chciałam iść do biblioteki. Wciągnęła mnie jedna książka. O demonach. - na brzmienie ostatniego słowa spojrzała na mnie dziwnie - Lubię takie mroczne klimaty! - puściłam oczko. Mimo wszystko, nie wiedziałam czy mogłam jej ufać. Chociaż równie dobrze, sama mogła nie być świadoma tego, pośród kogo przebywała.
 - Skoro tak, to poszukam sobie innego zajęcia, a za jakieś cztery godziny spotkamy się przy jadalni, okej? - zaproponowała blondynka uśmiechając się uprzejmie.
 - Jasne! - przytaknęłam wstając z łóżka. Poprawiłam fartuch i wyszłam z pokoju. Od razu udałam się na poddasze. Chęć czytania była silniejsza, niż cokolwiek innego. Weszłam cicho do biblioteki. Nikogo tam nie było. Panowała całkowicie głucha cisza. Usiadłam wygodnie w fotelu. Książka leżała tam, gdzie ją zostawiłam. Od razu ją wzięłam i zatopiłam się w lekturze. Z każdym słowem, coraz bardziej czułam emocje postaci, wokół której się to kręciło. Po kilku stronach, jego historia jednak dobiegła końca. Wtedy dotarło do mnie, że księga jest jakimś zbiorem krótkich opowiastek. Ta była dość przykra. O mężczyźnie, który nawiązał pakt z demonem, by przywrócić ukochaną do życia. Niestety, owa istota go oszukała, a mając więź z człowiekiem, stała się silniejsza i zyskała zdolność połączenia świata demonów z ludzkim. Mężczyzna jednak chciał naprawić swój błąd. Nawiązał kontakt z innymi demonami, które mogły by mu pomóc, bo nie wszystkie były złe. Niestety wszystkie go oszukały i tylko jeden został po jego stronie. Główny bohater poświęcił życie, by dać swoją energię temu demonowi, który uratował ludzkość i wygnał potępieńców tam, gdzie było ich miejsce. Czytanie tej historii zajęło mi około godziny. Trochę bolały mnie oczy. Zamknęłam książkę i położyłam ją na blacie. Dłońmi zaczęłam delikatnie masować skronie.
 - Nie rozumiem tego, ku*wa... - zaklęłam drapiąc się po głowie - Może mam paranoję, a Vergil po prostu chciał, żebym przeczytała coś dobrego... - w moich myślach panował istny chaos. Westchnęłam głęboko, by oczyścić umysł. Wtedy do biblioteki wszedł V. Trochę się zmieszał, gdy zauważył moją obecność, ale się nie odezwał. Nie zwróciłam na niego większej uwagi. Swój wzrok skierowałam w stronę okna. Niebo było błękitne i czyste. Dopiero wtedy zauważyłam, że smugi światła wpadające przez szyby, nadawały pomieszczeniu niepowtarzalnego klimatu. Miałam wrażenie, że ta biblioteka stawała się moim azylem. Po chwili jednak skupiłam uwagę na białowłosym młodym mężczyźnie.  Krzątał się, jakby bez celu. Niby przeglądał książki, ale nie wiedział co chciał przeczytać. Wtedy spojrzał na mnie.
 - Widziałaś może "Potępieni z wyboru"? - zapytał cicho, a mnie nagle oświeciło. Zerknęłam na książkę, którą odłożyłam. Na jej okładce widniał szukany przez niego tytuł.
 - Tutaj leży... - oznajmiłam, wskazując ręką. Ten bez słowa usiadł na drugim fotelu i wziął książkę. Wtedy przyjrzałam mu się bardziej. Zauważyłam, że jego oczy były ciemno zielone. Zupełnie inne, niż te jakie mieli jego bracia i matka. Cofnął tylko kilka stron wstecz, co oznaczało, że czytał tę samą historię, co ja zaledwie kilka minut wcześniej - Czytałeś to już wcześniej? - zapytałam zaciekawiona.
 - Tak... - mruknął nie odrywając wzroku od tekstu - Często wracam do tej konkretnej opowieści. - oznajmił - Widzę, ze polubiłaś to miejsce... Widzę cię tutaj kolejny raz. - zmienił temat.
 - Jest klimatyczne. Podoba mi się... do tego ta bogata kolekcja książek... - rozejrzałam się. Może i byłam znajdą z ulicy, ale kochałam czytać. Nie ważne co, byle było.
 - Też lubię to miejsce. Pozwala mi uciec od rzeczywistości. - westchnął.
 - To przyznam. Wcześniej prawie zapomniałam o jadalni... - zaśmiałam się, by rozładować atmosferę.
 - Wiem. - skwitował krótko - Zdarza się. Ja to rozumiem. - im dłużej z nim rozmawiałam, odnosiłam wrażenie, że określanie go jako dziwaka, było nie na miejscu, chociaż nadal mnie trochę przerażał. Szczególnie jego ton głosu. Ciągle ten sam i bez emocji. Podobnie, z resztą, jak wyraz twarzy.
 - Zastanawia mnie jedna rzecz. To mi nie daje spokoju... - moja ciekawość wzięła górę - Powiesz mi jak się naprawdę nazywasz?
 - Nie. - odpowiedział szybko - Nienawidzę tego imienia. Ojciec, nadając mi je, jawnie ze mnie zakpił, gdy tylko się urodziłem. - wytłumaczył - Więc go nie poznasz. Nigdy. - podkreślił. Zrobiło mi się go trochę żal. Odpychany przez braci i ojca, zauważany jedynie przez matkę. Reszta otoczenia nie chciała mieć z nim styczności. Przestało mnie dziwić więc, że zachowywał się co najmniej dziwnie. W przeciwieństwie do Dante i Vergila, nie widziałam w nim demona. Między nami zapadła niezręczna cisza. Taka, którą chciało by się przerwać, ale też nie wiadomo w jaki sposób. Byłam tylko prostą pokojówką z ulicy, nie mogłam wiele zrobić. Wstałam i podeszłam do niego. Wcisnęłam się obok V na fotelu i go przytuliłam. Po prostu chciałam go jakoś pocieszyć. Zwykły gest, który dla drugiej osoby mógł mieć ogromne znaczenie. Poczułam jak jego oddech się na moment zatrzymał w zdziwieniu. Wzdrygnął się, po czym sam mnie objął. Szlochał, ale powstrzymywał płacz. Tego potrzebował. Rozmowy i zrozumienia. Podobnie jak ja. Poklepałam go po plecach śmiejąc się.
 - Lepiej? - zapytałam.
 - Lepiej. - potwierdził, ale mnie nie puszczał. Mimowolnie zaczęłam go głaskać po głowie. Nie, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, czy coś w tym stylu. To była czysta empatia. Było mi zwyczajnie przykro. W żadnym calu nie przypominał mi demona. Może dlatego był odrzutkiem, bo nie urodził się jako piekielny plugawiec. Po chwili mnie puścił i głośno odchrząknął. Milcząc wstałam z fotela i skierowałam się do wyjścia - Dziękuję. - dodał, zanim zdążyłam złapać za klamkę.
 - Każdy zasługuje na odrobinę dobroci. - rzuciłam na pożegnanie i wyszłam. Postanowiłam się udać do ogrodu. Tam Amelia mnie nie prowadziła, bo nie było potrzeby, a szczerze, byłam ciekawa. Po za tym, potrzebowałam odetchnąć świeżym powietrzem. Coś tak czułam, że tego dnia coś mnie jeszcze czekało. Nie wiedziałam co. Na zewnątrz spotkałam Dante. Młodszego bliźniaka Vergila. Od razu mnie zauważył. Po jego spojrzeniu, wiedziałam że coś kombinował. No i się zaczęło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz