Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

środa, 25 listopada 2020

~~3~~

 Obudził mnie głośny i melodyjny śpiew ptaków za oknem. Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się leniwie. Po kilku ogromnych ziewnięciach, wzięłam ze sobą ręcznik i postanowiłam zażyć kąpieli. Dochodziła siódma rano. Nie spałam zbyt długo. Dziwne, że nikt mnie nie obudził. Prawdopodobnie byłam jedyną osobą, która jeszcze nie zaczęła pracy. Ostatnie co pamiętałam sprzed snu, to pobyt z V w bibliotece nocą. Pewnie zasnęłam i musiał przetransportować mnie do łóżka. Po szybkiej kąpieli, ubrałam się w fartuch i postanowiłam ruszyć dupę, by zrobić sobie jakieś śniadanko. Nadal zaspana, poczłapałam do kuchni. Tam zastałam Amelię, popijającą w spokoju kawę, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy tylko mnie zobaczyła.
- Cześć. - przywitałam się i zalałam czajnik wodą, żeby zrobić sobie herbatę - Jak noc? - chciałam zacząć jakiś temat.
- A w porządku. Gdyby nie fakt, że musiałam z Vergilem ogarniać zalaną łazienkę, to spędziłam z nim nawet miło czas... - mruknęła popijając kawą - Ale odnoszę wrażenie, że twoja chyba była ciekawsza. V ma jakiś lepszy humor, wcześniej jakieś wiersze miłosne, siedzicie razem w bibliotece... - wymieniała, licząc na palcach - Coś was łączy? - na te pytanie omal nie spadłam z krzesła.
- Że co? - spojrzałam na nią krzywo - Po prostu spędzaliśmy razem czas... Skąd ten wniosek? - uniosłam jedną brew do góry.
- Wiesz... przyniósł cię w środku nocy śpiącą, na rękach. Na łóżku położył cię tak delikatnie, jak jakąś porcelanę. Głaskał po głowie, w czoło pocałował... - opowiedziała.
- Błagam... powiedz, że żartujesz... - spojrzałam na nią z nadzieją. Ta pokręciła przecząco głową, a ja schowałam twarz w dłoniach - Jakie to życie jest szare, popieprzone i dupiane... - westchnęłam.
- Najzupełniej się z tym zgadzam. - usłyszałyśmy męski głos. To był Dante, który pojawił się, nie wiadomo skąd i brał właśnie nóż, by pokroić chleb na kanapki. W sumie, zastanawiało mnie, jak długo tu stał i ile słyszał.
- Ej, a skąd żeś się tu wziął? - spytała Amelia.
- No, przyszedłem z korytarza, żeby zrobić sobie kanapki. To takie dziwne? - zerknął na nią kątem oka - W sumie, to mam do ciebie sprawę, Amelio.
- Co znowu? - odstawiła kubek z kawą na stoliku.
- Mogłabyś pójść do łazienki na pierwszym piętrze i zapytać Vergila, kiedy skończy kąpiel? Bo akurat z tej łazienki mam ochotę dziś skorzystać... Jak coś, to dzięki. - poprosił.
- Spoko. - powiedziała blondynka, a ja podrapałam się po głowie - I tak nie mam nic lepszego do roboty. - wypowiadając te słowa, wstała z krzesła i wylazła z kuchni. Między mną, a Dante panowała kompletna cisza. W sumie, odpowiadało mi to. Po tym, co odwalił w nocy, nie miałam najmniejszej ochoty z nim przebywać, a co dopiero rozmawiać. Spojrzałam w stronę wyjścia z kuchni. Ujrzałam tam V. Rozmawiał z jakimś mężczyzną o białych włosach. To musiał być mąż Evy, Sparda. W wyrazie twarzy rodzica trzech braci, widziałam ogromne rozczarowanie i wściekłość. V tylko słuchał prawionych morałów, z głową spuszczoną ku dołowi. Mogła bym przysiąc, że jego cień poruszał się inaczej niż on sam. V, ty podstępna gnido. Czy ty też byłeś jak oni? Obserwowałam ich dłuższą chwilę. W pewnym momencie chciałam tam podejść, ale ostatecznie tego nie zrobiłam. Nie była to moja sprawa. Dante zdawał się mieć to gdzieś. Zerkał w ich stronę, raz na jakiś czas i opychał się chlebem z twarożkiem i szczypiorkiem. Wtedy do kuchni, jak jakieś dziecię buszu, wparowała Amelia. Była cała roztrzęsiona i bordowa na twarzy. Chyba nie chciałam wiedzieć, co przed chwilą się wydarzyło.
- I co? - spytał Dante.
- Za pięć minut kończy... - wysapała i uciekła do pokoju służby.
- Co w nią wstąpiło? - zdziwił się, a ja w odpowiedzi wzruszyłam ramionami - Jakiś demon ją opętał? - dodał, oblizując się, jakby powiedział jakiś znamienity dowcip.
- Idę do biblioteki... - oznajmiłam, a ten polazł za mną, śmiejąc się upiornie. Wszystko było by dobrze, gdyby się nie potknął o zawinięty dywan.
- Jasna dupa! - krzyknął upadając na podłogę - Już nawet się pośmiać nie można, żeby chociaż dywan nie uciszył!
- Co ty robisz, dziecko? - spytałam zażenowana, oglądając się w tył.
- Monologuję, dorosła. - odciął mi się.
- Aha... - odpowiedziałam, kierując się do celu - Ale nie rób tego za często, bo wyglądasz jak upośledzony. - zaśmiałam się.
- Co ty tyle czasu spędzasz w tej bibliotece? - zainteresował się Dante.
- A czytam sobie tam czasem te takie książeczki z gołymi paniami, co je Vergil trzyma pod fotelami... - powiedziałam z uśmiechem i odwróciłam na pięcie.
- Cholera! - zaklął - Muszę je chować w jakieś głębsze miejsce... - udawałam, że go nie słyszałam i podążyłam do swojego azylu. Usiadłam w fotelu i zamknęłam oczy.
- Jezusie, ratuj. - westchnęłam - Te idiotyczne życie mnie wykańcza... - po tych słowach wstałam i weszłam na drabinę. Wzięłam kilka z tych książek o demonach - Chcę, żeby ta sprawa się stała jasna dla mnie i reszty. Muszę się więcej dowiedzieć, żeby móc wyciągnąć jakieś wnioski... - próbowałam przekonać samą siebie. W rzeczywistości dobrze wiedziałam, że to z czystej ciekawości. Prychnęłam z ironią. Dante. Idealny. Umie wszystko. I do tego piękny. V. Śliczny jak z obrazka. Taki mroczny jeszcze. Stoicki spokój i ta inteligencja. Podobnie jak Vergil, który sprawiał wrażenie, jakby miał kontrolę nad całym światem. Podstępne demony - A ch*j ich wszystkich weźmie! - krzyknęłam do siebie. Otworzyłam księgę i zatopiłam się w lekturze - Co wy ukrywacie i zamierzacie... - szepnęłam, zanim mój umysł doszczętnie poświęcił się tekstowi.

- Głupie te wszystkie książki! - powiedziałam do siebie, po przeczytaniu już kilkunastej. Przez ten czas miałam już kilka przerw, bo de facto, miałam też swoje obowiązki, które musiałam wykonać - Gówno się dowiedziałam! - warknęłam, rzucając jedną o blat stolika. Wstałam energicznie z fotela i wsadziłam ręce do kieszeni białego fartucha pokojówki. Przypatrywałam się przez chwilę kupce popiołu w kominku. Spojrzałam na zegarek. Powoli zbliżał się wieczór. Wzdychając, oparłam się plecami o ścianę i patrzyłam w sufit, podziwiając piękne wzory i malunki. Wtedy ktoś wszedł do biblioteki. Był to V. Wyglądał, jakby mnie szukał.
- Co się stało, V? - spytałam szorstko. Nie byłam w nastroju.
- Po prostu nie wiem czym się zająć. Dante mnie wygania z kuchni, Natasha siedzi pod ścianą i potajemnie do niego wzdycha, Amelia zamknęła się w pokoju służby i nie chce wyjść, więc przyszedłem do ciebie, bo czuję się samotny. - wytłumaczył, opierając się o swój kostur.
- Nie rozumiem tych, które się tak uganiają za Dante i Vergilem. Znaczy, są przystojni, mili, bardzo wiele potrafią... Ale dla mnie są zbyt doskonali, nierealni. - powiedziałam, siadając na kanapie i zachęciłam ruchem ręki białowłosego, by się do mnie dołączył. Rozpromieniony, prawie w podskokach przebył dystans dzielący nas, po czym klapnął sobie obok mnie.
- Co się tak uśmiechasz? - zapytałam zdziwiona.
- Bo ty, jako jedyna mnie nie odtrącasz. - słusznie zauważył.
- No tak... - odpowiedziałam, unosząc kąciki swoich ust, po czym poczochrałam mu włosy w żartobliwym geście. V spojrzał na mnie, swoimi dużymi, zielonymi oczami.
- Pójdziesz ze mną w pewne miejsce, Nancy? - poprosił.
- Leń mi w dupie drąży. - zakomunikowałam - Muszę?
- Tak! - roześmiał się młody mężczyzna - Chodź! - złapał mnie za rękę i pociągnął, a ja znalazłam się na podłodze.
- Aaaałć! - wrzasnęłam upadając. V zrobił przepraszającą minę. Mój obity łokieć delikatnie pulsował - Nigdy więcej nie waż się w ten sposób mnie zachęcać do wyjścia z domu... - wysapałam, chuchając na bolącą kończynę - To bolało... - mruknęłam. Białowłosy przeprosił mnie i pomógł wstać.
- Nadal chcesz ze mną iść? - zrobił maślane oczy. Wyglądał tak uroczo, że gdyby nie spuchnięty łokieć, to od razu bym go przytuliła.
- Jasne. - westchnęłam - Leń musi skrócić dziś czas pracy. Potrącę mu z wypłaty. - uśmiechnęłam się diabolicznie.
- Dziękuję. - mruknął, obejmując mnie.
- Zaraz się uduszę... - wyrzęziłam, ledwie mogąc oddychać w jego niedźwiedzim uścisku. Nagle mnie puścił, trochę się zmieszał - Pójdę, ale pod jednym warunkiem. Jeżeli znowu będziesz miał nagłą potrzebę bliskości, to mnie poproś, sam nie przytulaj, ok? - poprosiłam. Jeżeli Amelia miała rację, to musiałam go jeszcze bardziej zdystansować.
- Jasne... - przytaknął, po czym ręką pokazał mi, żebym poszła za nim. Zanim jednak wyszliśmy z posiadłości, zawiązał mi na oczach chustkę. Szłam na oślep, trzymana za rękę i prowadzona komendami głosowymi. Gdy zaczął się nie równy teren, V postanowił nieść mnie na własnych rękach, bo potykałam się o swoje nogi. Po kilkunastu minutach, byłam na tyle zniecierpliwiona, że co chwilę dopytywałam, czy daleko jeszcze. V chyba w końcu się zirytował, bo przestał odpowiadać, a między nami pojawiła się przygnębiająca, zaklęta cisza.
- Już jesteśmy... - odezwał się w końcu młody mężczyzna. Postawił mnie na ziemi, po czym powoli, ociągając się, odwiązał mi chustkę zakrywającą oczy. Znajdowaliśmy się na strasznie wysokiej, stromej górce.
- Ty mnie sam wniosłeś tu? - zapytałam z niedowierzaniem, podczas gdy moja szczena prawie znalazła się na trawie, jak to zwykle bywa przy wielkim zonku. Białowłosy przytaknął. Z wrażenia, cała reszta mojego jestestwa także znalazła się na ziemi. V przystąpił do mnie, po czym usiadł obok. Soczysto zielona trawa falowała pod świeżymi, lekkimi podmuchami wiatru. Wokół skrawka łąki, znajdowały się drzewa, porastające górkę dookoła.
- Jejuu... - westchnęłam - Pięknie tu. - po tych słowach, podparłam sobie głowę rękami i patrzyłam w niebo. Nad nami latała niezliczona ilość ptaków. Powietrze było przesycone ich radosnym świergotem, wywołującym na twarzy błogi uśmiech.
- Nancy... - zaczął, spoglądając na mnie kątem oka.
- Tak? - zainteresowałam się.
- Mam teraz tą podejrzaną potrzebę bliskości... - szepnął. Obdarowałam go najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
- Chodź tutaj. - powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. V przysunął się do mnie. Położyłam sobie jego głowę na kolanach. Po raz kolejny się uśmiechnęłam i zaczęłam go głaskać po białych włosach. Tym razem cisza, która nas oblegała nie była przygnębiająca, a świadczyła o magii tej chwili. Po kilku dłuższych minutach położyliśmy się wtuleni na trawie. Patrząc sobie w oczy, robiliśmy głupie miny i śmialiśmy się z samych siebie.
- Urizen... - szepnął, nagle poważniejąc.
- Nie rozumiem... - odparłam.
- Moje imię... - odwrócił wzrok. Przyłożyłam czule dłoń do jego policzka, po czym odgarnęłam włosy padające na jego oczy. No i dystans jaki chciałam trzymać między nami poszedł, poetycko mówiąc, w dupę. Nie ważne jak bardzo się starałam, nie potrafiłam być wobec niego obojetna. W tym momencie mi się przypomniało, że w bibliotece natknęłam się na książkę "Księga Urizena". Znów się na mnie spojrzał, zauważając moje głębokie zamyślenie.
- Wszystko w porządku? - zapytał, a jego głos wyrwał mnie z zadumy.
- Tak! Jasne! - zaśmiałam się - Zachowam to w tajemnicy... - szepnęłam, po czym przybliżyłam się do niego i delikatnie ucałowałam w policzek. Poczułam jego ciepłą dłoń na swojej twarzy. Obrócił lekko głowę, złączając nasze usta w nieśmiałym i nieco pokracznym pocałunku. Przez chwilę miałam wrażenie, że lewitowałam w powietrzu - <Nancy! Ku*wa! Co ty robisz?! Nie możesz!> - wrzeszczałam na siebie w myślach. Oderwałam się nagle, psując całą tą chwilę - Przepraszam. To nie na miejscu... Jestem pokojówką, która pracuje dla twojej rodziny... - podniosłam się do pozycji siedzącej. Byłam na siebie okrutnie wściekła - <No i co? Jesteś z siebie zadowolona? Siedzisz teraz w czarnej dupie, po same uszy!> - dogryzałam sobie w głowie. V, a raczej Urizen, złapał mnie za ramię i znów położył na trawie.
- Możemy uznać, że to się nie wydarzyło. Nikt nie musi wiedzieć... - mimo zachowanej powagi, w jego oczach było widać kolejny zawód, rozczarowanie i smutek. Nie odpowiedziałam. Leżeliśmy tak w milczeniu, aż w końcu zasnęłam patrząc w jego oczy.

Siedziałam w ciemnym strychu oświetlonym kilkoma świeczkami. Towarzyszył mi Urizen. Leżeliśmy na starym materacu i patrzeliśmy sobie w oczy. Zielone jak liście drzew, tęczówki mężczyzny, nagle zmieniły kolor na fioletowy. Włosy poczerniały, a twarz pobladła i wyglądała jak popękana porcelana. Nieludzkim głosem powiedział "Czy jestem demonem?", po czym złapał mnie za szyję i zaczął dusić.
- O żesz w dupę! - krzyknęłam, a ten makabryczny obraz zaczął znikać.
- Obudź się. Wszystko będzie dobrze. Otwórz oczy. - piękny, głęboki, SEKSOWNY, męski głos wzywał mnie do światła. Kolory były tak ostre, że raziły w oczy. Kilkakrotnie zamrugałam powiekami.
- Czy ty... jesteś aniołem? - spytałam. Twarz Urizena, którą zobaczyłam była bardzo piękna. Idealna. Jego tatuaże pokrywające ręce, lśniły złotem od światła. Był tuż przy mnie. Czułam bicie jego serca, a może to było moje serce? Zdumiony tymi słowami, chciał coś powiedzieć - Chcę cię dotknąć... - jęknęłam. Uniosłam powoli zbladłe, zdrętwiałe ręce. Zaczęłam nimi muskać twarz mężczyzny. Jego nos, usta, policzki. Jego skóra była przeraźliwie zimna. Wplątałam palce w jego gęste, białe włosy. Błękitne oczy, patrzyły na mnie w zdumieniu. Te niebieskie, przeszywające duszę oczy. Nie. To nie Urizen - DANTE!!! - wydarłam się, opuszczając ręce - Debilu, mów, że to ty, a nie... Myślałam, że to zupełnie inny facet! - odwróciłam głowę.
- A już myślałem, że to ja jestem tym aniołem... - westchnął białowłosy ze sztucznym smutkiem i zawiedzeniem.
- Pier*olenie o Chopinie... - powiedziałam, wstając ze swojego wyra i usiadłam na łóżku Amelii, z dala od niego.
- Uważaj, możesz mieć wstrząs mózgu... - zaśmiał się.
- A ty uważaj, żeby zaraz nie mieć wstrząsu dupy, okej? - spytałam jadowitym tonem.
- A podziękowania? - jego głos wyprowadzał mnie z równowagi.
- Wsadź je sobie łaskawie w tyłek! - warknęłam rzucając w niego poduszką Amelii. Nie robiła bym tego, gdybym wiedziała co się pod nią znajdowało, ale wtedy nasza dwójka tego nie zauważyła - Gdzie jest U... - tu urwałam nagle - Umm, V! Gdzie jest V?
- Jakiś czas temu przyprowadził cię tutaj, bo podobno zasnęłaś, dusiłaś się i miałaś gorączkę. No i na mnie spadło czuwanie nad tobą, bo ojciec chciał z nim pilnie porozmawiać. - oznajmił - Co się tak interesujesz moim bratem? - uniósł jedną brew do góry.
- A co cię to obchodzi? - warknęłam, gdy do pokoju weszli zmartwiona Eva i Vergil, by dowiedzieć się, czy wszystko ze mną w porządku. Po chwili jednak, ich uwagę przykuło coś obok mnie. Zmieszałam się zerkając na miejsce, w którym znajdowała się przed chwilą poduszka Amelii. Moim oczom ukazały się błękitne, męskie bokserki w różowe króliczki. Dante przysiadł obok mnie, równie zaciekawiony znaleziskiem.
- O ku*wa! - zaniósł się śmiechem - Gacie Vergila! - gdyby mógł, to prawdopodobnie już tarzał by się po podłodze.
- Co w łóżku Amelii robi bielizna mojego syna? - pani Eva złapała się za głowę w szoku.
- To moja sprawka. - wtrącił nagle Vergil - Chciałem jej zrobić głupiego psikusa, ale się nie udało. Nic takiego. - wytłumaczył. Miałam wrażenie, że kłamał. Boże, Amelia... coś ty odwaliła.
- Nie spodziewałam się tego po tobie, Vergil. Chyba muszę iść na spacer... - westchnęła zmieszana kobieta. Dante ponownie wybuchł śmiechem, a jego starszy bliźniak podszedł do łóżka mojej współpracowniczki. Wziął gacie w dłoń zaczerwieniony na twarzy i bez słowa wyszedł.
- Czujesz tą akcję, ku*wa? - szturchnął mnie w ramię i upadł na podłogę kwicząc.
- Czuję... - westchnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz