Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

środa, 25 listopada 2020

~~2~~

 Dante spojrzał na mnie rozanielonym wzrokiem i z głupim uśmiechem. Skierował się w moją stronę. To był ten moment, w którym zastanawiałam się, czy stać w miejscu, czy nawiać czym prędzej. Zanim zdążyłam podjąć decyzję, zdążył mnie objąć jedną ręką, że aż zarzuciło mną na bok, a czarna grzywka znów opadła na oczy. W drugiej dłoni trzymał prawie pustą butelkę Jacka Daniel'sa. Waliło od niego gorzałą, jak od starego dziada dworcowego.
- Ku*wa, Dante! - krzyknęłam, próbując wydostać się z jego sideł - Puszczaj mnie! Jesteś nawalony jak szpadel!
- Już zdążyłem wytrzeźwieć trzy razy... - oznajmił, przy czym puścił mnie gwałtownie, a ja wylądowałam tyłkiem na trawniku. Miałam ochotę do niego podejść i mu sprzedać soczystą pięść, prosto w tą przepiękną buźkę.
- Możesz mi powiedzieć, czego ode mnie chcesz i dać mi spokój? - wstałam i otrzepywałam fartuch.
- Dziś wieczorem czeka cię rytuał inicjacji! - mówiąc to zaraz opróżnił butelkę.
- Że co takiego? - uniosłam jedną brew do góry, w oczekiwaniu aż zdecydował by się łaskawie powiedzieć coś więcej.
- Każdy członek służby musiał przez to przejść. - rzekł z miną znawcy - Inaczej nikt nie będzie cię tutaj traktować poważnie... - wzruszył ramionami. Dziwne. Jakoś nie czułam, by Anna, Vergil i V traktowali mnie z góry.
- Możesz mówić do rzeczy? Bo męczysz mnie, człowieku... - przyłożyłam dłoń do twarzy i westchnęłam głęboko.
- O północy, w bibliotece. Będzie tam cała służba... o ile Ezra znajdzie ogrodnika, bo polazł gdzieś i nikt go nie może znaleźć. - odparł. Niby obojętnie, ale było widać, że pracujący dla jego rodziny ludzie nie byli mu obojętni - Podobno V go widział, jak szedł gdzieś do lasu, ale ani śladu... - pokazał wzrokiem w stronę drzew. W tej chwili wydawał się być zupełnie poważny. Trochę mnie to zaniepokoiło.
- A wcześniej znikał na dłuższy czas? Może coś mu się stało? - spekulowałam.
- Zawsze informował nas przed opuszczeniem posiadłości, ale minęło zaledwie kilka godzin. To ciekawski człowiek, może coś go zajęło. - starał się mnie uspokoić - Moi starsi nie wyciągają konsekwencji, więc sobie pozwolił na nagięcie kilku reguł... - dodał. Z mojej strony otrzymał tylko nieme 'aha'. W jednym z okien domu spostrzegłam Amelię, która coś do mnie krzyczała, ale kompletnie nie rozumiałam co. Wróciłam więc do środka i weszłam na piętro. Na korytarzu czekała na mnie zmachana blondynka, oparta o wózek ze środkami czystości. Uznała, że lepiej będzie posprzątać pokoje braci szybciej, by mieć dla siebie więcej czasu wieczorem. Uznałam, że i tak nie miałam co robić, więc zgodziłam się na jej propozycję. Pierw zahaczyłyśmy o pokój Dante, który był najbliżej. Stos kartonów po pizzy, porozwalane ubrania, wymięta pościel. Uporałyśmy się z tym w milczeniu, by mieć to jak najszybciej za sobą. Spędziłyśmy tam około dwudziestu minut. Jako drugi, zaliczyłyśmy pokój Vergila. Tam, po za wycieraniem kurzu, nie miałyśmy nic więcej do roboty. Wszystko miało swoje miejsce i było starannie poukładane. Gdy chciałam już wyjść, zauważyłam jak Amelia zanurzyła się w jego szafie z ubraniami.
- Co ty, ku*wa, robisz? - skrzywiłam się, widząc jak blondynka sztachała się jego koszulą, niczym małpa dynamitem.
- Zaspokajam swoje potrzeby... - mruknęła, a ja się zaczęłam zastanawiać, czy ona nie miała jakiejś manii na punkcie najstarszego syna naszej pracodawczyni. Po chwili się jednak ogarnęła i odłożyła ubranie na swoje miejsce i wyszłyśmy na korytarz, tak jakby nigdy do niczego nie doszło. Trochę chciało mi się śmiać, ale zachowałam powagę. W ciszy przeszłyśmy do pokoju V. Tam zaliczyłam zonka. Wszystko czarne. Nawet ściany. Jednakże panował u niego podobny ład co u Vergila, z wyjątkiem biurka. Na blacie była porozwalana masa książek i notatek.
- To się nazywa mroczny typ... - podsumowałam, a Amelia podeszła do biurka i wzięła jedną z zapisanych kartek - Czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy PRYWATNOŚĆ? - zaśmiałam się - Pierw szperasz w ciuchach Vergila, a teraz przeglądasz zapiski V...
- Z reguły nie obchodzi mnie, co V tu trzyma, ale nie sądziłam, że ma taki ładny charakter pisma... - gdy wypowiadała te słowa, ja wystawiłam głowę na korytarz, dla pewności, że nikt by nas zaraz nie przyłapał na gorącym uczynku.
- Stojąc pośród marzeń,
Wśród zimna w śniegu,
Uciekając od nieczułych drani,
Pośród kamiennego lęku.
Nikt nie stara się zrozumieć,
Gdy mówię, nikt nie słucha,
Wszystkich interesuje, czy się dobrze sprawuję,
A nie - Czy mam ducha?
Niemy krzyk rozpaczy,
Łzy bezczelnie lecą,
Żeby przestać użalać się,
Chcę z Tobą iść w nocy ze świecą.
Staniemy na szczycie,
Najwyższego z wszystkich drzew,
Polecimy aż do nieba,
By uwolnić się... - przeczytała popisując się swoją idealną dykcją - No teraz to zdębiałam...
- To już wierszy pisać nie można? - zaśmiałam się - Odłóż to na miejsce i zajmijmy się robotą. - przypomniałam jej o naszym głównym celu.
- No, ale V i wiersze miłosne? - zastanawiała się - On praktycznie nie wynurza dupska z domu, więc w kim on mógł się zakochać... on w ogóle wie co to miłość? - prawiła swoje mądrości, w momencie gdy ja zajmowałam się tym czym było trzeba.
- Nie trzeba być zakochanym, żeby pisać takie rzeczy... - rzuciłam w jej stronę zmiotką, tak by mogła ją złapać - Zajmij się robotą. - oznajmiłam. Marszcząc brwi, odłożyła kartkę na biurku. Dobrze wiedziałam do kogo ten wiersz mógł być skierowany. Prawdopodobnie byłam pierwszą osobą, od bardzo długiego czasu, która nie odtrąciła V i okazała mu trochę sympatii. Nie dziwota więc, że mógł się zauroczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że wje*ałam sie w bagno. Można było powiedzieć, że stałam między młotem, a kowadłem. Nie chciałam mu robić nadziei, ale i zranić. Z tego, co wywnioskowałam na ten moment, już dość musiał znieść.

Nadeszła godzina sądu, a raczej jakiejś śmiesznej inicjacji, którą wymyślił sobie Dante. Zanim weszłam do biblioteki, westchnęłam głęboko. Z drugiej strony, miałam wrażenie, że to prawdopodobnie były jakieś jaja. Weszłam. W pomieszczeniu zastałam Dante, V, Amelię i całą resztę służby, oczywiście z wyjątkiem ogrodnika. Vergil siedział gdzieś na uboczu i czytał. Był widocznie zirytowany. Trochę mu się nie dziwiłam. Uczestnicy 'inicjacji' siedzieli w kółeczku. W milczeniu usiadłam między Amelią, a Ezrą. Dante położył pustą butelkę po winie we wnętrzu okręgu. Ogarnęło mnie totalne zażenowanie. Po chwili ruszył gwałtownie ręką, a szkło zaczęło się kręcić na drewnianej podłodze, wydając przy tym specyficzny szum.
- Nie masz gdzie tego robić, Dante? - zapytał poddenerwowany Vergil, ale nie oderwał wzroku od tekstu.
- Ja tu właśnie przeprowadzam inicjację! - krzyknął na starszego bliźniaka.
- Jaką znowu inicjację... - pokręcił głową, ale Dante go zignorował. Miałam wrażenie, że ta butelka nigdy się nie zatrzyma. Jak na ironię losu, wypadło na mnie.
- Pytanie, czy zadanie? - był tak poważny, że nie wiedziałam co myśleć. Jednak miny współgraczy jasno mówiły, że miałam przeje*ane.
- Pytanie... - wybrałam dla własnego bezpieczeństwa.
- Kogo z nas byś chętnie przeleciała? Mnie, Vergila, czy V? - uśmiechnął się niczym młodociany chuligan. Zdębiałam. V schował twarz w dłoniach, służba chichrała pod nosami, a Vergil z hukiem zamknął książkę i spojrzał na Dante z politowaniem.
- Żadnego... - odparłam obojętnie.
- Musisz kogoś wybrać! - nakazał.
- Nikogo nie będę wybierać! - zaprzeczyłam marszcząc brwi.
- Więc musisz wykonać zadanie, bo inaczej nie przejdziesz inicjacji. - skrzyżował ręce i wystawił mi język. No to byłam w czarnej dupie. Mogłam zwyczajnie strzelić losowe imię, któregoś z nich i mieć z głowy. Amelia podała mi szklankę z piwem. Z automatu wzięłam kilka solidnych łyków, obserwując twardo myślącego Dante.
- No to chyba tyle ze spokojnej nocy. - skwitował Vergil wstając i kierując się do wyjścia - Takie akcje Dante mnie nie dziwią, ale nie spodziewałem się, że ty też do tego dołączysz, V... - rzucił wychodząc z biblioteki. Po minie Amelii widziałam, że nie była pocieszona. Ten nadal myślał. Raz zerkał na mnie, raz na Ezrę, Michaela, V... i tak w kółko.
- Pocałuj V! - krzyknął, pokazując palcem na młodszego brata. Zapadła nagła cisza. Na twarzach towarzyszy malowało się niedowierzanie i lęk. Sam V jednak pozostał niewzruszony, jakby w ogóle tego nie usłyszał. Nie wiedziałam co kombinował Dante, ale ja postanowiłam być cwańsza. Przybliżyłam się do białowłosego młodego mężczyzny, szybko i delikatnie musnęłam go ustami w policzek, po czym wróciłam na swoje miejsce.
- Ej, co to miało być? - zdziwił się Dante.
- Nie sprecyzowałeś gdzie i w jaki sposób mam całować. Zadanie wykonałam. - wzruszyłam ramionami - Więc kręcę! - obróciłam butelką, obserwując uważnie, na kim się zatrzyma.

Na szczęście, po około dwóch godzinach cała zabawa się skończyła, z powodu stanu upojenia, w jakim był Dante. Niestety, prowadzenie go do pokoju, padło na mnie i Amelię. Ledwo mogłyśmy go utrzymać i zataczałyśmy się razem z nim. Jeszcze trochę i miałam wrażenie, że kręgosłup je*nie mi razem z biodrem.
- Ej, zaprowadźcie mnie do łazienki, ja chcę się wykąpać... - wybełkotał. W sumie, do łazienki było bliżej. Mogłyśmy go tam zwyczajnie zostawić i mieć w dupie. Bez zastanowienia udałyśmy się do wyznaczonego przez niego miejsca. Posadziłyśmy go na białym drewnianym krzesełku. Już chciałyśmy wyjść.
- Ej, no ale nalejcie mi chociaż wody do tej wanny... - wybełkotał. Westchnęłam zażenowana, ale odkręciłam zawór i co jakiś czas kontrolowałam temperaturę, a Amelia ostatkami sił go podpierała, by nie wypierdzielił się na podłogę.
- Już... - prychnęłam i skierowałam się do wyjścia, ale on złapał mnie za nadgarstek. Jego dłoń była przeraźliwie zimna. Czułam, że robiło mi się gorąco, gdy spojrzałam w jego błękitne oczy - <Halo! Ziemia! Nancy! Nie daj się nabrać na ten jego urok! Przecież to demon!> - nakrzyczałam na siebie w myślach.
- No... ale musicie pomóc mi się rozebrać. Obie się zrobiłyśmy bordowe na tych głupich ryjach.
- Że co? - Amelia nie dowierzała.
- Czyli, że mamy cię rozebrać do gołego pindola? Tu i teraz? - uniosłam się - I co jeszcze? Może mamy cię do wanny wsadzić?
- Skoro tak bardzo tego chcesz... - puścił nam oczko.
- Ughhh... - warknęłam. Totalnie zażenowane i sceglone na facjatach, kolejno pozbawiałyśmy go części garderoby i z trudem odwracałyśmy wzrok od jego coraz bardziej odkrytego ciała. Był boski, tego nie dało się ukryć, ale cała ta akcja zakrawała o scenariusz rodem z kiepskiego pornola. Cudem udało nam się przetransportować nagiego Dante do wanny. To była jedna, z najbardziej kompromitujących sytuacji w życiu... Prawdopodobnie nie tylko w moim. Odetchnęłyśmy z ulgą i odwróciłyśmy się na pięcie, żeby wyjść. Nic z tego. Nie mogło być tak łatwo. Poczułam mocne pociągnięcie za tył fartucha, a po sekundzie znajdowałam się w wodzie po same uszy. Blondynka również. Woda chlusnęła na wszystkie strony, a spora jej ilość wylądowała na podłodze.
- Ku*wa! Boże! Jezu! - krzyczała przerażona i cała czerwona Amelia.
- Jezu Chryste! - dołączyłam do jej orkiestry wrzasku.
- Jezusa w to nie mieszajcie... - powiedział z powagą i nas objął. Poczułam się nieco zdegustowana, będąc świadomą faktu, że leżałam w wannie z nagim facetem, którego praktycznie nie znałam - Co prawda marzyła mi się kąpiel z bliźniaczkami, ale dwie pokojówki też mogą być... - zaśmiał się.
- Dante! Ty je*any zboczeńcu! - trzasnęłam go w tą śliczną buźkę i razem z blondynką próbowałyśmy się wydostać. Na marne, bo trzymał nas za fartuchy, głośno przy tym rechocząc, niczym jakiś psychopata. Darłyśmy się na niego i szarpałyśmy. Nie wiedziałam skąd miał tyle siły. Na podłodze było coraz więcej wody. Wtedy, jak grom z jasnego nieba i zbawienie za razem, do łazienki wparował wściekły Vergil w samych bokserkach. Amelia omal nie dostała krwotoku.
- Czy ty powariowałeś do reszty?! - warknął na młodszego bliźniaka - Natychmiast puść te przerażone pokojówki! - rozkazał. W końcu mogłyśmy wyjść z tej cholernej wanny. Z naszych ubrań ciekła woda. Przy okazji, idąc do wyjścia, zaliczyłam szlifa. Pociągnęłam za sobą trzymającą mnie za ramię blondynkę, po czym obie wylądowałyśmy na naszym wybawicielu. Nie wiem co dalej zrobiła Amelia, ale ja rzuciłam tylko szybkie "dziękuję i przepraszam", po czym dałam dyla, nie oglądając się za siebie. Biegłam tak korytarzem, aż ponownie wpadłam na V. Tym razem w towarzystwie pani Evy. Widząc, w jakim byłam stanie, oboje zrobili duże oczy.
- Nancy, co się stało? - zapytał białowłosy i razem z matką przyłożyli dłonie do moich ramion.
- N...Nic takiego... - wyjąkałam - Po prostu Dante się upił i zrobił bałagan. - wytłumaczyłam.
- Widzisz, mamo? Mówiłem, że nic się nie dzieje, a te wrzaski to kolejny wybryk Dante... - uspokoił swoją rodzicielkę kojącym spojrzeniem, które pierwszy raz miałam okazję zobaczyć - Wróć, proszę, do łóżka i się wyśpij. Jak pójdzie się gdzieś włóczyć, to go poszukam razem z Nancy, a tym czasem ją odprowadzę... - poprosił. Kobieta przytaknęła z delikatnym uśmiechem i poczochrała go po głowie. Patrzył tak w jej stronę, aż w końcu zniknęła za rogiem. Wtedy skupił uwagę na mnie.
- Chodź... - idąc obok, trzymał lekko moje ramiona, tak jakby się bał że mogłam upaść.
- Po tym, czego byłam świadkiem, raczej prędko nie zasnę... - oznajmiłam drżącym głosem.
- Więc jeżeli chcesz, możesz iść ze mną do biblioteki. Tam się wyciszysz, może uda ci się przysnąć w fotelu... - zaproponował.
- Jasne... - zgodziłam się - Ale muszę się przebrać w coś suchego... - zakomunikowałam cicho. W milczeniu podprowadził mnie do pokoju służby. Wewnątrz, każdy z naszej załogi leżał ze zgonem w swoich łóżkach. Wszyscy, po za Amelią. Prawdopodobnie, razem z Vergilem, ogarniała ten cały burdel, który narobił Dante. Pozwoliłam sobie pożyczyć spodenki i koszulkę z jej garderoby. Szybciutko przebrałam się w łazience, po czym wyszłam na korytarz, gdzie czekał na mnie V, oparty o ścianę. Zerknął nieznacznie w moją stronę i kiwnął głową, żeby iść za nim. Wdrapaliśmy się po schodach na poddasze. W bibliotece było kompletnie ciemno. Stałam tak w progu, jak głupia, aż V w końcu podpalił kilka świeczek. Pomieszczenie wypełnione książkami nabrało konkretnego, mrocznego klimatu. Wzrokiem wskazał mi małą sofę, na którą nie zwróciłam wcześniej uwagi.
- Zbyt bardzo bolą mnie oczy, żeby czytać, ale spokojnie. Nie będę ci przerywać... - zaśmiałam się, układając sobie jaśki, by móc ułożyć się na pół siedząco. Nie odpowiedział. Wziął koc z jednego z foteli i mnie nim nakrył.
- Nocą jest tutaj zimno. - powiedział. Wziął książkę z półki i usiadł obok - Poczytam ci na głos, o ile lubisz wiersze.
- Mogą być wiersze. - przytaknęłam przyjaźnie.
- Zanim zacznę... - zerknął na mnie - Jesteś dla mnie miła, bo chcesz, czy ktoś cię o to poprosił? - zapytał, a ja przyglądałam się wzorom wytatuowanym na jego dłoniach.
- Nie widzę powodów, dla których miała bym cię traktować źle... - podrapałam się po głowie.
- Dzięki za szczerość. - otworzył książkę. Przez kilka sekund milczał, po czym zaczął czytać. Po tych wszystkich, okropnych wydarzeniach, jego głos i towarzystwo było ogromnie kojące. Z każdą kolejną chwilą, zapominałam o tym wszystkim. Wsłuchiwałam się w każde jego słowo z fascynacją. Wybrał bardzo ciekawy zbiór wierszy i sonetów. Zalatywały totalnym mrokiem, ale właśnie to było w nich najlepsze. Czułam, że moje powieki stawały się coraz cięższe i powoli odlatywałam do krainy snów. Mimowolnie oparłam się o niego. Miałam wrażenie, że moja głowa ważyła chyba z tonę.
- Zaniosę cię do łóżka, co? - te pytanie i jego cichy śmiech było ostatnim co usłyszałam. Tuż po tym, byłam już w swoim świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz