Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

środa, 25 listopada 2020

~~3~~

 Obudził mnie głośny i melodyjny śpiew ptaków za oknem. Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się leniwie. Po kilku ogromnych ziewnięciach, wzięłam ze sobą ręcznik i postanowiłam zażyć kąpieli. Dochodziła siódma rano. Nie spałam zbyt długo. Dziwne, że nikt mnie nie obudził. Prawdopodobnie byłam jedyną osobą, która jeszcze nie zaczęła pracy. Ostatnie co pamiętałam sprzed snu, to pobyt z V w bibliotece nocą. Pewnie zasnęłam i musiał przetransportować mnie do łóżka. Po szybkiej kąpieli, ubrałam się w fartuch i postanowiłam ruszyć dupę, by zrobić sobie jakieś śniadanko. Nadal zaspana, poczłapałam do kuchni. Tam zastałam Amelię, popijającą w spokoju kawę, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy tylko mnie zobaczyła.
- Cześć. - przywitałam się i zalałam czajnik wodą, żeby zrobić sobie herbatę - Jak noc? - chciałam zacząć jakiś temat.
- A w porządku. Gdyby nie fakt, że musiałam z Vergilem ogarniać zalaną łazienkę, to spędziłam z nim nawet miło czas... - mruknęła popijając kawą - Ale odnoszę wrażenie, że twoja chyba była ciekawsza. V ma jakiś lepszy humor, wcześniej jakieś wiersze miłosne, siedzicie razem w bibliotece... - wymieniała, licząc na palcach - Coś was łączy? - na te pytanie omal nie spadłam z krzesła.
- Że co? - spojrzałam na nią krzywo - Po prostu spędzaliśmy razem czas... Skąd ten wniosek? - uniosłam jedną brew do góry.
- Wiesz... przyniósł cię w środku nocy śpiącą, na rękach. Na łóżku położył cię tak delikatnie, jak jakąś porcelanę. Głaskał po głowie, w czoło pocałował... - opowiedziała.
- Błagam... powiedz, że żartujesz... - spojrzałam na nią z nadzieją. Ta pokręciła przecząco głową, a ja schowałam twarz w dłoniach - Jakie to życie jest szare, popieprzone i dupiane... - westchnęłam.
- Najzupełniej się z tym zgadzam. - usłyszałyśmy męski głos. To był Dante, który pojawił się, nie wiadomo skąd i brał właśnie nóż, by pokroić chleb na kanapki. W sumie, zastanawiało mnie, jak długo tu stał i ile słyszał.
- Ej, a skąd żeś się tu wziął? - spytała Amelia.
- No, przyszedłem z korytarza, żeby zrobić sobie kanapki. To takie dziwne? - zerknął na nią kątem oka - W sumie, to mam do ciebie sprawę, Amelio.
- Co znowu? - odstawiła kubek z kawą na stoliku.
- Mogłabyś pójść do łazienki na pierwszym piętrze i zapytać Vergila, kiedy skończy kąpiel? Bo akurat z tej łazienki mam ochotę dziś skorzystać... Jak coś, to dzięki. - poprosił.
- Spoko. - powiedziała blondynka, a ja podrapałam się po głowie - I tak nie mam nic lepszego do roboty. - wypowiadając te słowa, wstała z krzesła i wylazła z kuchni. Między mną, a Dante panowała kompletna cisza. W sumie, odpowiadało mi to. Po tym, co odwalił w nocy, nie miałam najmniejszej ochoty z nim przebywać, a co dopiero rozmawiać. Spojrzałam w stronę wyjścia z kuchni. Ujrzałam tam V. Rozmawiał z jakimś mężczyzną o białych włosach. To musiał być mąż Evy, Sparda. W wyrazie twarzy rodzica trzech braci, widziałam ogromne rozczarowanie i wściekłość. V tylko słuchał prawionych morałów, z głową spuszczoną ku dołowi. Mogła bym przysiąc, że jego cień poruszał się inaczej niż on sam. V, ty podstępna gnido. Czy ty też byłeś jak oni? Obserwowałam ich dłuższą chwilę. W pewnym momencie chciałam tam podejść, ale ostatecznie tego nie zrobiłam. Nie była to moja sprawa. Dante zdawał się mieć to gdzieś. Zerkał w ich stronę, raz na jakiś czas i opychał się chlebem z twarożkiem i szczypiorkiem. Wtedy do kuchni, jak jakieś dziecię buszu, wparowała Amelia. Była cała roztrzęsiona i bordowa na twarzy. Chyba nie chciałam wiedzieć, co przed chwilą się wydarzyło.
- I co? - spytał Dante.
- Za pięć minut kończy... - wysapała i uciekła do pokoju służby.
- Co w nią wstąpiło? - zdziwił się, a ja w odpowiedzi wzruszyłam ramionami - Jakiś demon ją opętał? - dodał, oblizując się, jakby powiedział jakiś znamienity dowcip.
- Idę do biblioteki... - oznajmiłam, a ten polazł za mną, śmiejąc się upiornie. Wszystko było by dobrze, gdyby się nie potknął o zawinięty dywan.
- Jasna dupa! - krzyknął upadając na podłogę - Już nawet się pośmiać nie można, żeby chociaż dywan nie uciszył!
- Co ty robisz, dziecko? - spytałam zażenowana, oglądając się w tył.
- Monologuję, dorosła. - odciął mi się.
- Aha... - odpowiedziałam, kierując się do celu - Ale nie rób tego za często, bo wyglądasz jak upośledzony. - zaśmiałam się.
- Co ty tyle czasu spędzasz w tej bibliotece? - zainteresował się Dante.
- A czytam sobie tam czasem te takie książeczki z gołymi paniami, co je Vergil trzyma pod fotelami... - powiedziałam z uśmiechem i odwróciłam na pięcie.
- Cholera! - zaklął - Muszę je chować w jakieś głębsze miejsce... - udawałam, że go nie słyszałam i podążyłam do swojego azylu. Usiadłam w fotelu i zamknęłam oczy.
- Jezusie, ratuj. - westchnęłam - Te idiotyczne życie mnie wykańcza... - po tych słowach wstałam i weszłam na drabinę. Wzięłam kilka z tych książek o demonach - Chcę, żeby ta sprawa się stała jasna dla mnie i reszty. Muszę się więcej dowiedzieć, żeby móc wyciągnąć jakieś wnioski... - próbowałam przekonać samą siebie. W rzeczywistości dobrze wiedziałam, że to z czystej ciekawości. Prychnęłam z ironią. Dante. Idealny. Umie wszystko. I do tego piękny. V. Śliczny jak z obrazka. Taki mroczny jeszcze. Stoicki spokój i ta inteligencja. Podobnie jak Vergil, który sprawiał wrażenie, jakby miał kontrolę nad całym światem. Podstępne demony - A ch*j ich wszystkich weźmie! - krzyknęłam do siebie. Otworzyłam księgę i zatopiłam się w lekturze - Co wy ukrywacie i zamierzacie... - szepnęłam, zanim mój umysł doszczętnie poświęcił się tekstowi.

- Głupie te wszystkie książki! - powiedziałam do siebie, po przeczytaniu już kilkunastej. Przez ten czas miałam już kilka przerw, bo de facto, miałam też swoje obowiązki, które musiałam wykonać - Gówno się dowiedziałam! - warknęłam, rzucając jedną o blat stolika. Wstałam energicznie z fotela i wsadziłam ręce do kieszeni białego fartucha pokojówki. Przypatrywałam się przez chwilę kupce popiołu w kominku. Spojrzałam na zegarek. Powoli zbliżał się wieczór. Wzdychając, oparłam się plecami o ścianę i patrzyłam w sufit, podziwiając piękne wzory i malunki. Wtedy ktoś wszedł do biblioteki. Był to V. Wyglądał, jakby mnie szukał.
- Co się stało, V? - spytałam szorstko. Nie byłam w nastroju.
- Po prostu nie wiem czym się zająć. Dante mnie wygania z kuchni, Natasha siedzi pod ścianą i potajemnie do niego wzdycha, Amelia zamknęła się w pokoju służby i nie chce wyjść, więc przyszedłem do ciebie, bo czuję się samotny. - wytłumaczył, opierając się o swój kostur.
- Nie rozumiem tych, które się tak uganiają za Dante i Vergilem. Znaczy, są przystojni, mili, bardzo wiele potrafią... Ale dla mnie są zbyt doskonali, nierealni. - powiedziałam, siadając na kanapie i zachęciłam ruchem ręki białowłosego, by się do mnie dołączył. Rozpromieniony, prawie w podskokach przebył dystans dzielący nas, po czym klapnął sobie obok mnie.
- Co się tak uśmiechasz? - zapytałam zdziwiona.
- Bo ty, jako jedyna mnie nie odtrącasz. - słusznie zauważył.
- No tak... - odpowiedziałam, unosząc kąciki swoich ust, po czym poczochrałam mu włosy w żartobliwym geście. V spojrzał na mnie, swoimi dużymi, zielonymi oczami.
- Pójdziesz ze mną w pewne miejsce, Nancy? - poprosił.
- Leń mi w dupie drąży. - zakomunikowałam - Muszę?
- Tak! - roześmiał się młody mężczyzna - Chodź! - złapał mnie za rękę i pociągnął, a ja znalazłam się na podłodze.
- Aaaałć! - wrzasnęłam upadając. V zrobił przepraszającą minę. Mój obity łokieć delikatnie pulsował - Nigdy więcej nie waż się w ten sposób mnie zachęcać do wyjścia z domu... - wysapałam, chuchając na bolącą kończynę - To bolało... - mruknęłam. Białowłosy przeprosił mnie i pomógł wstać.
- Nadal chcesz ze mną iść? - zrobił maślane oczy. Wyglądał tak uroczo, że gdyby nie spuchnięty łokieć, to od razu bym go przytuliła.
- Jasne. - westchnęłam - Leń musi skrócić dziś czas pracy. Potrącę mu z wypłaty. - uśmiechnęłam się diabolicznie.
- Dziękuję. - mruknął, obejmując mnie.
- Zaraz się uduszę... - wyrzęziłam, ledwie mogąc oddychać w jego niedźwiedzim uścisku. Nagle mnie puścił, trochę się zmieszał - Pójdę, ale pod jednym warunkiem. Jeżeli znowu będziesz miał nagłą potrzebę bliskości, to mnie poproś, sam nie przytulaj, ok? - poprosiłam. Jeżeli Amelia miała rację, to musiałam go jeszcze bardziej zdystansować.
- Jasne... - przytaknął, po czym ręką pokazał mi, żebym poszła za nim. Zanim jednak wyszliśmy z posiadłości, zawiązał mi na oczach chustkę. Szłam na oślep, trzymana za rękę i prowadzona komendami głosowymi. Gdy zaczął się nie równy teren, V postanowił nieść mnie na własnych rękach, bo potykałam się o swoje nogi. Po kilkunastu minutach, byłam na tyle zniecierpliwiona, że co chwilę dopytywałam, czy daleko jeszcze. V chyba w końcu się zirytował, bo przestał odpowiadać, a między nami pojawiła się przygnębiająca, zaklęta cisza.
- Już jesteśmy... - odezwał się w końcu młody mężczyzna. Postawił mnie na ziemi, po czym powoli, ociągając się, odwiązał mi chustkę zakrywającą oczy. Znajdowaliśmy się na strasznie wysokiej, stromej górce.
- Ty mnie sam wniosłeś tu? - zapytałam z niedowierzaniem, podczas gdy moja szczena prawie znalazła się na trawie, jak to zwykle bywa przy wielkim zonku. Białowłosy przytaknął. Z wrażenia, cała reszta mojego jestestwa także znalazła się na ziemi. V przystąpił do mnie, po czym usiadł obok. Soczysto zielona trawa falowała pod świeżymi, lekkimi podmuchami wiatru. Wokół skrawka łąki, znajdowały się drzewa, porastające górkę dookoła.
- Jejuu... - westchnęłam - Pięknie tu. - po tych słowach, podparłam sobie głowę rękami i patrzyłam w niebo. Nad nami latała niezliczona ilość ptaków. Powietrze było przesycone ich radosnym świergotem, wywołującym na twarzy błogi uśmiech.
- Nancy... - zaczął, spoglądając na mnie kątem oka.
- Tak? - zainteresowałam się.
- Mam teraz tą podejrzaną potrzebę bliskości... - szepnął. Obdarowałam go najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
- Chodź tutaj. - powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. V przysunął się do mnie. Położyłam sobie jego głowę na kolanach. Po raz kolejny się uśmiechnęłam i zaczęłam go głaskać po białych włosach. Tym razem cisza, która nas oblegała nie była przygnębiająca, a świadczyła o magii tej chwili. Po kilku dłuższych minutach położyliśmy się wtuleni na trawie. Patrząc sobie w oczy, robiliśmy głupie miny i śmialiśmy się z samych siebie.
- Urizen... - szepnął, nagle poważniejąc.
- Nie rozumiem... - odparłam.
- Moje imię... - odwrócił wzrok. Przyłożyłam czule dłoń do jego policzka, po czym odgarnęłam włosy padające na jego oczy. No i dystans jaki chciałam trzymać między nami poszedł, poetycko mówiąc, w dupę. Nie ważne jak bardzo się starałam, nie potrafiłam być wobec niego obojetna. W tym momencie mi się przypomniało, że w bibliotece natknęłam się na książkę "Księga Urizena". Znów się na mnie spojrzał, zauważając moje głębokie zamyślenie.
- Wszystko w porządku? - zapytał, a jego głos wyrwał mnie z zadumy.
- Tak! Jasne! - zaśmiałam się - Zachowam to w tajemnicy... - szepnęłam, po czym przybliżyłam się do niego i delikatnie ucałowałam w policzek. Poczułam jego ciepłą dłoń na swojej twarzy. Obrócił lekko głowę, złączając nasze usta w nieśmiałym i nieco pokracznym pocałunku. Przez chwilę miałam wrażenie, że lewitowałam w powietrzu - <Nancy! Ku*wa! Co ty robisz?! Nie możesz!> - wrzeszczałam na siebie w myślach. Oderwałam się nagle, psując całą tą chwilę - Przepraszam. To nie na miejscu... Jestem pokojówką, która pracuje dla twojej rodziny... - podniosłam się do pozycji siedzącej. Byłam na siebie okrutnie wściekła - <No i co? Jesteś z siebie zadowolona? Siedzisz teraz w czarnej dupie, po same uszy!> - dogryzałam sobie w głowie. V, a raczej Urizen, złapał mnie za ramię i znów położył na trawie.
- Możemy uznać, że to się nie wydarzyło. Nikt nie musi wiedzieć... - mimo zachowanej powagi, w jego oczach było widać kolejny zawód, rozczarowanie i smutek. Nie odpowiedziałam. Leżeliśmy tak w milczeniu, aż w końcu zasnęłam patrząc w jego oczy.

Siedziałam w ciemnym strychu oświetlonym kilkoma świeczkami. Towarzyszył mi Urizen. Leżeliśmy na starym materacu i patrzeliśmy sobie w oczy. Zielone jak liście drzew, tęczówki mężczyzny, nagle zmieniły kolor na fioletowy. Włosy poczerniały, a twarz pobladła i wyglądała jak popękana porcelana. Nieludzkim głosem powiedział "Czy jestem demonem?", po czym złapał mnie za szyję i zaczął dusić.
- O żesz w dupę! - krzyknęłam, a ten makabryczny obraz zaczął znikać.
- Obudź się. Wszystko będzie dobrze. Otwórz oczy. - piękny, głęboki, SEKSOWNY, męski głos wzywał mnie do światła. Kolory były tak ostre, że raziły w oczy. Kilkakrotnie zamrugałam powiekami.
- Czy ty... jesteś aniołem? - spytałam. Twarz Urizena, którą zobaczyłam była bardzo piękna. Idealna. Jego tatuaże pokrywające ręce, lśniły złotem od światła. Był tuż przy mnie. Czułam bicie jego serca, a może to było moje serce? Zdumiony tymi słowami, chciał coś powiedzieć - Chcę cię dotknąć... - jęknęłam. Uniosłam powoli zbladłe, zdrętwiałe ręce. Zaczęłam nimi muskać twarz mężczyzny. Jego nos, usta, policzki. Jego skóra była przeraźliwie zimna. Wplątałam palce w jego gęste, białe włosy. Błękitne oczy, patrzyły na mnie w zdumieniu. Te niebieskie, przeszywające duszę oczy. Nie. To nie Urizen - DANTE!!! - wydarłam się, opuszczając ręce - Debilu, mów, że to ty, a nie... Myślałam, że to zupełnie inny facet! - odwróciłam głowę.
- A już myślałem, że to ja jestem tym aniołem... - westchnął białowłosy ze sztucznym smutkiem i zawiedzeniem.
- Pier*olenie o Chopinie... - powiedziałam, wstając ze swojego wyra i usiadłam na łóżku Amelii, z dala od niego.
- Uważaj, możesz mieć wstrząs mózgu... - zaśmiał się.
- A ty uważaj, żeby zaraz nie mieć wstrząsu dupy, okej? - spytałam jadowitym tonem.
- A podziękowania? - jego głos wyprowadzał mnie z równowagi.
- Wsadź je sobie łaskawie w tyłek! - warknęłam rzucając w niego poduszką Amelii. Nie robiła bym tego, gdybym wiedziała co się pod nią znajdowało, ale wtedy nasza dwójka tego nie zauważyła - Gdzie jest U... - tu urwałam nagle - Umm, V! Gdzie jest V?
- Jakiś czas temu przyprowadził cię tutaj, bo podobno zasnęłaś, dusiłaś się i miałaś gorączkę. No i na mnie spadło czuwanie nad tobą, bo ojciec chciał z nim pilnie porozmawiać. - oznajmił - Co się tak interesujesz moim bratem? - uniósł jedną brew do góry.
- A co cię to obchodzi? - warknęłam, gdy do pokoju weszli zmartwiona Eva i Vergil, by dowiedzieć się, czy wszystko ze mną w porządku. Po chwili jednak, ich uwagę przykuło coś obok mnie. Zmieszałam się zerkając na miejsce, w którym znajdowała się przed chwilą poduszka Amelii. Moim oczom ukazały się błękitne, męskie bokserki w różowe króliczki. Dante przysiadł obok mnie, równie zaciekawiony znaleziskiem.
- O ku*wa! - zaniósł się śmiechem - Gacie Vergila! - gdyby mógł, to prawdopodobnie już tarzał by się po podłodze.
- Co w łóżku Amelii robi bielizna mojego syna? - pani Eva złapała się za głowę w szoku.
- To moja sprawka. - wtrącił nagle Vergil - Chciałem jej zrobić głupiego psikusa, ale się nie udało. Nic takiego. - wytłumaczył. Miałam wrażenie, że kłamał. Boże, Amelia... coś ty odwaliła.
- Nie spodziewałam się tego po tobie, Vergil. Chyba muszę iść na spacer... - westchnęła zmieszana kobieta. Dante ponownie wybuchł śmiechem, a jego starszy bliźniak podszedł do łóżka mojej współpracowniczki. Wziął gacie w dłoń zaczerwieniony na twarzy i bez słowa wyszedł.
- Czujesz tą akcję, ku*wa? - szturchnął mnie w ramię i upadł na podłogę kwicząc.
- Czuję... - westchnęłam.

~~2~~

 Dante spojrzał na mnie rozanielonym wzrokiem i z głupim uśmiechem. Skierował się w moją stronę. To był ten moment, w którym zastanawiałam się, czy stać w miejscu, czy nawiać czym prędzej. Zanim zdążyłam podjąć decyzję, zdążył mnie objąć jedną ręką, że aż zarzuciło mną na bok, a czarna grzywka znów opadła na oczy. W drugiej dłoni trzymał prawie pustą butelkę Jacka Daniel'sa. Waliło od niego gorzałą, jak od starego dziada dworcowego.
- Ku*wa, Dante! - krzyknęłam, próbując wydostać się z jego sideł - Puszczaj mnie! Jesteś nawalony jak szpadel!
- Już zdążyłem wytrzeźwieć trzy razy... - oznajmił, przy czym puścił mnie gwałtownie, a ja wylądowałam tyłkiem na trawniku. Miałam ochotę do niego podejść i mu sprzedać soczystą pięść, prosto w tą przepiękną buźkę.
- Możesz mi powiedzieć, czego ode mnie chcesz i dać mi spokój? - wstałam i otrzepywałam fartuch.
- Dziś wieczorem czeka cię rytuał inicjacji! - mówiąc to zaraz opróżnił butelkę.
- Że co takiego? - uniosłam jedną brew do góry, w oczekiwaniu aż zdecydował by się łaskawie powiedzieć coś więcej.
- Każdy członek służby musiał przez to przejść. - rzekł z miną znawcy - Inaczej nikt nie będzie cię tutaj traktować poważnie... - wzruszył ramionami. Dziwne. Jakoś nie czułam, by Anna, Vergil i V traktowali mnie z góry.
- Możesz mówić do rzeczy? Bo męczysz mnie, człowieku... - przyłożyłam dłoń do twarzy i westchnęłam głęboko.
- O północy, w bibliotece. Będzie tam cała służba... o ile Ezra znajdzie ogrodnika, bo polazł gdzieś i nikt go nie może znaleźć. - odparł. Niby obojętnie, ale było widać, że pracujący dla jego rodziny ludzie nie byli mu obojętni - Podobno V go widział, jak szedł gdzieś do lasu, ale ani śladu... - pokazał wzrokiem w stronę drzew. W tej chwili wydawał się być zupełnie poważny. Trochę mnie to zaniepokoiło.
- A wcześniej znikał na dłuższy czas? Może coś mu się stało? - spekulowałam.
- Zawsze informował nas przed opuszczeniem posiadłości, ale minęło zaledwie kilka godzin. To ciekawski człowiek, może coś go zajęło. - starał się mnie uspokoić - Moi starsi nie wyciągają konsekwencji, więc sobie pozwolił na nagięcie kilku reguł... - dodał. Z mojej strony otrzymał tylko nieme 'aha'. W jednym z okien domu spostrzegłam Amelię, która coś do mnie krzyczała, ale kompletnie nie rozumiałam co. Wróciłam więc do środka i weszłam na piętro. Na korytarzu czekała na mnie zmachana blondynka, oparta o wózek ze środkami czystości. Uznała, że lepiej będzie posprzątać pokoje braci szybciej, by mieć dla siebie więcej czasu wieczorem. Uznałam, że i tak nie miałam co robić, więc zgodziłam się na jej propozycję. Pierw zahaczyłyśmy o pokój Dante, który był najbliżej. Stos kartonów po pizzy, porozwalane ubrania, wymięta pościel. Uporałyśmy się z tym w milczeniu, by mieć to jak najszybciej za sobą. Spędziłyśmy tam około dwudziestu minut. Jako drugi, zaliczyłyśmy pokój Vergila. Tam, po za wycieraniem kurzu, nie miałyśmy nic więcej do roboty. Wszystko miało swoje miejsce i było starannie poukładane. Gdy chciałam już wyjść, zauważyłam jak Amelia zanurzyła się w jego szafie z ubraniami.
- Co ty, ku*wa, robisz? - skrzywiłam się, widząc jak blondynka sztachała się jego koszulą, niczym małpa dynamitem.
- Zaspokajam swoje potrzeby... - mruknęła, a ja się zaczęłam zastanawiać, czy ona nie miała jakiejś manii na punkcie najstarszego syna naszej pracodawczyni. Po chwili się jednak ogarnęła i odłożyła ubranie na swoje miejsce i wyszłyśmy na korytarz, tak jakby nigdy do niczego nie doszło. Trochę chciało mi się śmiać, ale zachowałam powagę. W ciszy przeszłyśmy do pokoju V. Tam zaliczyłam zonka. Wszystko czarne. Nawet ściany. Jednakże panował u niego podobny ład co u Vergila, z wyjątkiem biurka. Na blacie była porozwalana masa książek i notatek.
- To się nazywa mroczny typ... - podsumowałam, a Amelia podeszła do biurka i wzięła jedną z zapisanych kartek - Czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy PRYWATNOŚĆ? - zaśmiałam się - Pierw szperasz w ciuchach Vergila, a teraz przeglądasz zapiski V...
- Z reguły nie obchodzi mnie, co V tu trzyma, ale nie sądziłam, że ma taki ładny charakter pisma... - gdy wypowiadała te słowa, ja wystawiłam głowę na korytarz, dla pewności, że nikt by nas zaraz nie przyłapał na gorącym uczynku.
- Stojąc pośród marzeń,
Wśród zimna w śniegu,
Uciekając od nieczułych drani,
Pośród kamiennego lęku.
Nikt nie stara się zrozumieć,
Gdy mówię, nikt nie słucha,
Wszystkich interesuje, czy się dobrze sprawuję,
A nie - Czy mam ducha?
Niemy krzyk rozpaczy,
Łzy bezczelnie lecą,
Żeby przestać użalać się,
Chcę z Tobą iść w nocy ze świecą.
Staniemy na szczycie,
Najwyższego z wszystkich drzew,
Polecimy aż do nieba,
By uwolnić się... - przeczytała popisując się swoją idealną dykcją - No teraz to zdębiałam...
- To już wierszy pisać nie można? - zaśmiałam się - Odłóż to na miejsce i zajmijmy się robotą. - przypomniałam jej o naszym głównym celu.
- No, ale V i wiersze miłosne? - zastanawiała się - On praktycznie nie wynurza dupska z domu, więc w kim on mógł się zakochać... on w ogóle wie co to miłość? - prawiła swoje mądrości, w momencie gdy ja zajmowałam się tym czym było trzeba.
- Nie trzeba być zakochanym, żeby pisać takie rzeczy... - rzuciłam w jej stronę zmiotką, tak by mogła ją złapać - Zajmij się robotą. - oznajmiłam. Marszcząc brwi, odłożyła kartkę na biurku. Dobrze wiedziałam do kogo ten wiersz mógł być skierowany. Prawdopodobnie byłam pierwszą osobą, od bardzo długiego czasu, która nie odtrąciła V i okazała mu trochę sympatii. Nie dziwota więc, że mógł się zauroczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że wje*ałam sie w bagno. Można było powiedzieć, że stałam między młotem, a kowadłem. Nie chciałam mu robić nadziei, ale i zranić. Z tego, co wywnioskowałam na ten moment, już dość musiał znieść.

Nadeszła godzina sądu, a raczej jakiejś śmiesznej inicjacji, którą wymyślił sobie Dante. Zanim weszłam do biblioteki, westchnęłam głęboko. Z drugiej strony, miałam wrażenie, że to prawdopodobnie były jakieś jaja. Weszłam. W pomieszczeniu zastałam Dante, V, Amelię i całą resztę służby, oczywiście z wyjątkiem ogrodnika. Vergil siedział gdzieś na uboczu i czytał. Był widocznie zirytowany. Trochę mu się nie dziwiłam. Uczestnicy 'inicjacji' siedzieli w kółeczku. W milczeniu usiadłam między Amelią, a Ezrą. Dante położył pustą butelkę po winie we wnętrzu okręgu. Ogarnęło mnie totalne zażenowanie. Po chwili ruszył gwałtownie ręką, a szkło zaczęło się kręcić na drewnianej podłodze, wydając przy tym specyficzny szum.
- Nie masz gdzie tego robić, Dante? - zapytał poddenerwowany Vergil, ale nie oderwał wzroku od tekstu.
- Ja tu właśnie przeprowadzam inicjację! - krzyknął na starszego bliźniaka.
- Jaką znowu inicjację... - pokręcił głową, ale Dante go zignorował. Miałam wrażenie, że ta butelka nigdy się nie zatrzyma. Jak na ironię losu, wypadło na mnie.
- Pytanie, czy zadanie? - był tak poważny, że nie wiedziałam co myśleć. Jednak miny współgraczy jasno mówiły, że miałam przeje*ane.
- Pytanie... - wybrałam dla własnego bezpieczeństwa.
- Kogo z nas byś chętnie przeleciała? Mnie, Vergila, czy V? - uśmiechnął się niczym młodociany chuligan. Zdębiałam. V schował twarz w dłoniach, służba chichrała pod nosami, a Vergil z hukiem zamknął książkę i spojrzał na Dante z politowaniem.
- Żadnego... - odparłam obojętnie.
- Musisz kogoś wybrać! - nakazał.
- Nikogo nie będę wybierać! - zaprzeczyłam marszcząc brwi.
- Więc musisz wykonać zadanie, bo inaczej nie przejdziesz inicjacji. - skrzyżował ręce i wystawił mi język. No to byłam w czarnej dupie. Mogłam zwyczajnie strzelić losowe imię, któregoś z nich i mieć z głowy. Amelia podała mi szklankę z piwem. Z automatu wzięłam kilka solidnych łyków, obserwując twardo myślącego Dante.
- No to chyba tyle ze spokojnej nocy. - skwitował Vergil wstając i kierując się do wyjścia - Takie akcje Dante mnie nie dziwią, ale nie spodziewałem się, że ty też do tego dołączysz, V... - rzucił wychodząc z biblioteki. Po minie Amelii widziałam, że nie była pocieszona. Ten nadal myślał. Raz zerkał na mnie, raz na Ezrę, Michaela, V... i tak w kółko.
- Pocałuj V! - krzyknął, pokazując palcem na młodszego brata. Zapadła nagła cisza. Na twarzach towarzyszy malowało się niedowierzanie i lęk. Sam V jednak pozostał niewzruszony, jakby w ogóle tego nie usłyszał. Nie wiedziałam co kombinował Dante, ale ja postanowiłam być cwańsza. Przybliżyłam się do białowłosego młodego mężczyzny, szybko i delikatnie musnęłam go ustami w policzek, po czym wróciłam na swoje miejsce.
- Ej, co to miało być? - zdziwił się Dante.
- Nie sprecyzowałeś gdzie i w jaki sposób mam całować. Zadanie wykonałam. - wzruszyłam ramionami - Więc kręcę! - obróciłam butelką, obserwując uważnie, na kim się zatrzyma.

Na szczęście, po około dwóch godzinach cała zabawa się skończyła, z powodu stanu upojenia, w jakim był Dante. Niestety, prowadzenie go do pokoju, padło na mnie i Amelię. Ledwo mogłyśmy go utrzymać i zataczałyśmy się razem z nim. Jeszcze trochę i miałam wrażenie, że kręgosłup je*nie mi razem z biodrem.
- Ej, zaprowadźcie mnie do łazienki, ja chcę się wykąpać... - wybełkotał. W sumie, do łazienki było bliżej. Mogłyśmy go tam zwyczajnie zostawić i mieć w dupie. Bez zastanowienia udałyśmy się do wyznaczonego przez niego miejsca. Posadziłyśmy go na białym drewnianym krzesełku. Już chciałyśmy wyjść.
- Ej, no ale nalejcie mi chociaż wody do tej wanny... - wybełkotał. Westchnęłam zażenowana, ale odkręciłam zawór i co jakiś czas kontrolowałam temperaturę, a Amelia ostatkami sił go podpierała, by nie wypierdzielił się na podłogę.
- Już... - prychnęłam i skierowałam się do wyjścia, ale on złapał mnie za nadgarstek. Jego dłoń była przeraźliwie zimna. Czułam, że robiło mi się gorąco, gdy spojrzałam w jego błękitne oczy - <Halo! Ziemia! Nancy! Nie daj się nabrać na ten jego urok! Przecież to demon!> - nakrzyczałam na siebie w myślach.
- No... ale musicie pomóc mi się rozebrać. Obie się zrobiłyśmy bordowe na tych głupich ryjach.
- Że co? - Amelia nie dowierzała.
- Czyli, że mamy cię rozebrać do gołego pindola? Tu i teraz? - uniosłam się - I co jeszcze? Może mamy cię do wanny wsadzić?
- Skoro tak bardzo tego chcesz... - puścił nam oczko.
- Ughhh... - warknęłam. Totalnie zażenowane i sceglone na facjatach, kolejno pozbawiałyśmy go części garderoby i z trudem odwracałyśmy wzrok od jego coraz bardziej odkrytego ciała. Był boski, tego nie dało się ukryć, ale cała ta akcja zakrawała o scenariusz rodem z kiepskiego pornola. Cudem udało nam się przetransportować nagiego Dante do wanny. To była jedna, z najbardziej kompromitujących sytuacji w życiu... Prawdopodobnie nie tylko w moim. Odetchnęłyśmy z ulgą i odwróciłyśmy się na pięcie, żeby wyjść. Nic z tego. Nie mogło być tak łatwo. Poczułam mocne pociągnięcie za tył fartucha, a po sekundzie znajdowałam się w wodzie po same uszy. Blondynka również. Woda chlusnęła na wszystkie strony, a spora jej ilość wylądowała na podłodze.
- Ku*wa! Boże! Jezu! - krzyczała przerażona i cała czerwona Amelia.
- Jezu Chryste! - dołączyłam do jej orkiestry wrzasku.
- Jezusa w to nie mieszajcie... - powiedział z powagą i nas objął. Poczułam się nieco zdegustowana, będąc świadomą faktu, że leżałam w wannie z nagim facetem, którego praktycznie nie znałam - Co prawda marzyła mi się kąpiel z bliźniaczkami, ale dwie pokojówki też mogą być... - zaśmiał się.
- Dante! Ty je*any zboczeńcu! - trzasnęłam go w tą śliczną buźkę i razem z blondynką próbowałyśmy się wydostać. Na marne, bo trzymał nas za fartuchy, głośno przy tym rechocząc, niczym jakiś psychopata. Darłyśmy się na niego i szarpałyśmy. Nie wiedziałam skąd miał tyle siły. Na podłodze było coraz więcej wody. Wtedy, jak grom z jasnego nieba i zbawienie za razem, do łazienki wparował wściekły Vergil w samych bokserkach. Amelia omal nie dostała krwotoku.
- Czy ty powariowałeś do reszty?! - warknął na młodszego bliźniaka - Natychmiast puść te przerażone pokojówki! - rozkazał. W końcu mogłyśmy wyjść z tej cholernej wanny. Z naszych ubrań ciekła woda. Przy okazji, idąc do wyjścia, zaliczyłam szlifa. Pociągnęłam za sobą trzymającą mnie za ramię blondynkę, po czym obie wylądowałyśmy na naszym wybawicielu. Nie wiem co dalej zrobiła Amelia, ale ja rzuciłam tylko szybkie "dziękuję i przepraszam", po czym dałam dyla, nie oglądając się za siebie. Biegłam tak korytarzem, aż ponownie wpadłam na V. Tym razem w towarzystwie pani Evy. Widząc, w jakim byłam stanie, oboje zrobili duże oczy.
- Nancy, co się stało? - zapytał białowłosy i razem z matką przyłożyli dłonie do moich ramion.
- N...Nic takiego... - wyjąkałam - Po prostu Dante się upił i zrobił bałagan. - wytłumaczyłam.
- Widzisz, mamo? Mówiłem, że nic się nie dzieje, a te wrzaski to kolejny wybryk Dante... - uspokoił swoją rodzicielkę kojącym spojrzeniem, które pierwszy raz miałam okazję zobaczyć - Wróć, proszę, do łóżka i się wyśpij. Jak pójdzie się gdzieś włóczyć, to go poszukam razem z Nancy, a tym czasem ją odprowadzę... - poprosił. Kobieta przytaknęła z delikatnym uśmiechem i poczochrała go po głowie. Patrzył tak w jej stronę, aż w końcu zniknęła za rogiem. Wtedy skupił uwagę na mnie.
- Chodź... - idąc obok, trzymał lekko moje ramiona, tak jakby się bał że mogłam upaść.
- Po tym, czego byłam świadkiem, raczej prędko nie zasnę... - oznajmiłam drżącym głosem.
- Więc jeżeli chcesz, możesz iść ze mną do biblioteki. Tam się wyciszysz, może uda ci się przysnąć w fotelu... - zaproponował.
- Jasne... - zgodziłam się - Ale muszę się przebrać w coś suchego... - zakomunikowałam cicho. W milczeniu podprowadził mnie do pokoju służby. Wewnątrz, każdy z naszej załogi leżał ze zgonem w swoich łóżkach. Wszyscy, po za Amelią. Prawdopodobnie, razem z Vergilem, ogarniała ten cały burdel, który narobił Dante. Pozwoliłam sobie pożyczyć spodenki i koszulkę z jej garderoby. Szybciutko przebrałam się w łazience, po czym wyszłam na korytarz, gdzie czekał na mnie V, oparty o ścianę. Zerknął nieznacznie w moją stronę i kiwnął głową, żeby iść za nim. Wdrapaliśmy się po schodach na poddasze. W bibliotece było kompletnie ciemno. Stałam tak w progu, jak głupia, aż V w końcu podpalił kilka świeczek. Pomieszczenie wypełnione książkami nabrało konkretnego, mrocznego klimatu. Wzrokiem wskazał mi małą sofę, na którą nie zwróciłam wcześniej uwagi.
- Zbyt bardzo bolą mnie oczy, żeby czytać, ale spokojnie. Nie będę ci przerywać... - zaśmiałam się, układając sobie jaśki, by móc ułożyć się na pół siedząco. Nie odpowiedział. Wziął koc z jednego z foteli i mnie nim nakrył.
- Nocą jest tutaj zimno. - powiedział. Wziął książkę z półki i usiadł obok - Poczytam ci na głos, o ile lubisz wiersze.
- Mogą być wiersze. - przytaknęłam przyjaźnie.
- Zanim zacznę... - zerknął na mnie - Jesteś dla mnie miła, bo chcesz, czy ktoś cię o to poprosił? - zapytał, a ja przyglądałam się wzorom wytatuowanym na jego dłoniach.
- Nie widzę powodów, dla których miała bym cię traktować źle... - podrapałam się po głowie.
- Dzięki za szczerość. - otworzył książkę. Przez kilka sekund milczał, po czym zaczął czytać. Po tych wszystkich, okropnych wydarzeniach, jego głos i towarzystwo było ogromnie kojące. Z każdą kolejną chwilą, zapominałam o tym wszystkim. Wsłuchiwałam się w każde jego słowo z fascynacją. Wybrał bardzo ciekawy zbiór wierszy i sonetów. Zalatywały totalnym mrokiem, ale właśnie to było w nich najlepsze. Czułam, że moje powieki stawały się coraz cięższe i powoli odlatywałam do krainy snów. Mimowolnie oparłam się o niego. Miałam wrażenie, że moja głowa ważyła chyba z tonę.
- Zaniosę cię do łóżka, co? - te pytanie i jego cichy śmiech było ostatnim co usłyszałam. Tuż po tym, byłam już w swoim świecie.

~~1~~

Spokojnie sobie wykonywałam swoje codzienne obowiązki domowe jako pokojówka. Byłam obecnie zajęta ścieleniem łóżek, gdy nagle usłyszałam wołanie mojej pracodawczyni, które dochodziło gdzieś z niedaleka. 'Hmm o cóż tu mogło chodzić jej tym razem' - pomyślałam, i natychmiast ruszyłam swoje cztery litery w jej stronę. Przy pani Evie okazało się, że stała pewna dziewczyna, którą widziałam pierwszy raz na oczy. Uśmiechnęłam się przyjaźnie, i zapytałam o co chodzi.

Od razu padła odpowiedź, że znalazła mi kogoś do pomocy, i że mam nową nieznajomą oprowadzić po ich posiadłości, a sama dziewczyna okazała się mieć na imię Nancy. Ucieszyło mnie to, ponieważ brakowało mi jednak towarzystwa w tejże pracy, jak i poza. Bez wahania wzięłam ją za dłoń, i energicznie wymaszerowałam z nią w stronę pokoju służby. Tam również nakazałam, by założyła swój roboczy fartuch, i poczęłam kontynuować dalsze oprowadzanie. W międzyczasie jeszcze ogarnęłam, że pasowałoby jej to, gdybym odgarnęła z jej grzywkę nieco do tyłu, za ucho, i tak też po chwili zrobiłam. Moja nowa znajoma jedynie się zaśmiała, po czym wyszłyśmy z pokoju. Tam okazało się, że zastałyśmy dwóch młodych mężczyzn z białymi włosami. Jeden miał je zaczesane do tyłu, na co szczerze miałam nadzieję że go napotkam, lecz już bez zbędnych przemyśleń żeby nigdzie nie uciec myślami, przedstawiłam ich Nancy.

Gdy nowa znajoma wymieniała z nimi uściski dłoni, odniosłam wrażenie, że dostrzegam u niej dziwny wyraz twarzy, jakby coś jej nie grało. Zastanawiałam się, czy nie zapytać o co chodzi, ale jednak odpuściłam. Sama moim zdaniem, uważałam iż ten dom jak i rodzina należała do... cóż dosyć specyficznych.

 

 - To są synowie pani Evy, Dante i Vergil...


Gdy nowa znajoma wymieniała z nimi uściski dłoni, odniosłam wrażenie, że dostrzegam u niej dziwny wyraz twarzy, jakby coś jej nie grało. Zastanawiałam się, czy nie zapytać o co chodzi, ale jednak odpuściłam. Sama moim zdaniem, uważałam iż ten dom jak i rodzina należała do... cóż dosyć specyficznych.

 W międzyczasie czasie też Dante, rzucił zgryzliwą uwagą, na co jego brat blizniak Vergil jedynie wywrócił oczy, a ja sama miałam ochotę strzelić sobie facepalma. Nancy jednakże już zdążyła odpowiedzieć, że mamy ważniejsze rzeczy do roboty. Popędziłyśmy dalej przed siebie, by jak najszybciej się od nich oddalić. Zauważyłam znowu pewną tę konsternację na twarzy mojej nowej znajomej jakby nad czymś się głęboko zastanawiała. Zżerała mnie jeszcze bardziej ciekawość co ma właściwie na myśli, lecz znowu pomyślałam że może lepiej w to nie wnikać. Oznajmiłam że musimy już lecieć dalej, i tak też zrobiliśmy. Za chwilę potem jak się okazało, pożałowałam tego swojego pośpiechu, gdyż na horyzoncie objawił się trzeci (a zarazem najmłodszy) z braci Spardy, zwany, tak jak też on tego sobie życzył, V.  Jak zawsze oczywiście miał przy sobie ten swój kostur, który nijak miał się do jego wieku. Przecież nie miał 70 lat, no błagam. Postanowiłam skryć się od razu za Nancy, i szepnęłam jej w skrócie, żeby się go jakoś pozbyła. Sama Nancy się mu przedstawiła, a następnie mu zwróciła uwagę o jego niecodzienny kostur. Ten jedynie również się przedstawił tym swoim mrocznym głosem, a następnie odparł, iż nosi swój kostur, bo mu się tak podoba.  Mam ochotę wsadzić mu ten kostur w dupę, aż ryjem wyjdzie... - walnęłam szepcząc do mojej nowo poznanej koleżanki, a ta się powstrzymywała od śmiechu. W sumie pożałowałam mojego komentarza, bo sam V nie był jakiś najgorszy, jednakże sam cały czas zachowywał się jak taki dziwak, gdzie nie sprawiało to najlepszego wrażenia.

 - Mówiłaś coś, Amelio? 

 Świetnie, czyli nawet to usłyszał.  

 - Nie, nic, nic... - udałam na poczekaniu zaraz, że mam chrypkę, by się wymigać od odpowiedzi. V westchnął, i stwierdził że pewnie jesteśmy mocno zajęte, a potem odszedł kierunkiem, którym my wcześniej podążałyśmy. Gdy już się oddalił, Nancy zaśmiała się z jego imienia. Skomentowała, że rodzice naprawdę go chyba nie musieli kochać, skoro dostał takie imię. Wyprowadziłam ją z błędu, że tak naprawdę się nazywa inaczej. Na pytanie jak ono brzmi, odparłam że jego rodzice jej odpowiedzą. V raczej nie wydawał się kimś, kto chciałby się do niego przyznawać.                                        Następnie postanowiłam oprowadzić ją po kuchni, żeby zapoznała się z każdym zakątkiem i pomieszczeniem. Tam Nancy się zapoznała z innymi pracownikami tejże posiadłości. Potem gdy już wykonałam swoje zadanie i pokazałam swojej podopiecznej wszystko, przeszłam się do pokoju, by chwilę odpocząć po tym dniu. W połowie trasy oczywiście a jakże nie inaczej, musiałam natrafić na jednego braci Spardy, a mianowicie Dante. Naprawdę już nie miałam ochoty na żadne rozmowy, więc go wyminęłam bez słowa.

 - Ale generalnie to Nancy to dobra dupa jest... - odezwał się ni to do siebie, ni to do mnie. Aż się odwróciłam w jego stronę, a tam dostrzegłam na jego twarzy lenny face. Dopiero również w tym momencie, ogarnęłam że trzyma w swoim ręku alkohol, marki Kustosz. Podniósł tenże cudowny napój i wziął tak ogromny łyk, że chyba już połowa zawartości zdążyłą zniknąć. Zastanawiałam się, skąd u niego taka nagła chęć picia alkoholu, gdyż on to raczej już bardziej należał do tych, którzy są pizzoholikami. 

 - Srake ma konkretną. - przy tych słowach już wydał z siebie dźwięk pijackiej czkawki. - A może obie byście chciały spędzić ze mną czas pewnego wieczora...

 - Nie pij tyle Dante - odparłam jedynie, i poszłam przed siebie.

W środku tak mnie zniesmaczyła ta sytuacja, lecz zapowiadało się na to że miała zostać szybko zrekompensowana. Bowiem w oddali znajdował się nadchodzący Vergil. Gdy już zaledwie parę metrów dalej znajdował się ode mnie, kiwnęłam do niego głową.

 - Zgadnij któż to niedaleko postanowił zostać alkoholikiem.

 Przez chwilę był zdziwiony tym zdaniem, ale zaraz zrozumiał sens tych słów i strzelił sobie dłonią w czoło. 

 - Boże, nie dość że przez dłuższy czas mieliśmy zagadkę kto to wydaje rodzinny majątek, gdzie okazało się że wydaje je na te swoje jeba*e pizze, to teraz postanowił się jeszcze bardziej stoczyć, jakby wcale nie był marginesem społecznym.

 Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, przy czym czułam że mi policzki buchają. A z drugiej strony żal mi było, że dostaje pierdolca z tym swoim bratem. 

 - Ale tak zmieniając temat, to fajnie że doszła tutaj nowa pokojówka, im więcej osób tym raźniej. - A no zgodzę się. - tu się uśmiechnął z nieznacznym uśmiechem. - Akurat właśnie ją spotkałem w bibliotece. - oznajmił.

 I tak gadaliśmy przez dłuższy czas, nie zauważając że czas ucieka przez palce. W pewnym momencie zauważyłam nadchodzącą Nancy. To mi dało do zrozumienia, że czas zaprzestania bujania w obłokach, a zapierdalania. Vergil też to ogarnął, więc rzucił żebym już szła.                                                        Tam wraz z moją koleżanką zaczęłyśmy powoli spełniać nasze zadania. Układanie sztućców, obrusa, takie tam nudy. Ale zapłata i zapewnienie zakwaterowania jednak tam była. A to się już liczyło. Po tym, musiałam na chwilę czmychnąć do innego pomieszczenia, gdzie w trakcie jedzenia usłyszałam jakieś dziwne odgłosy. Przeczucie mi mówiło, że to na pewno musiało mieć coś związanego z Dante. Mając na uwagę to, że chciałam jeszcze odnaleźć Nancy, wkroczyłam do kuchni.

 Tam doznałam bardzo interesującego widoku.

 Wszędzie walało się jedzenie jak nigdy, obrus był poplamiony, a winowajca tego zjawiska, wydawał się wyśmienicie bawić. V wraz z Dante rzucali do siebie bananami jak małpy, gdzieniegdzie leżały pulpety. Pani Eve wydawała się być bardzo zażenowana, a jednocześnie jakby chciała udawać że tego wcale a wcale nie widzi. Vergil to samo. Sama z tego wszystkiego ryczałam jak szalona.

 - Co się stało dziewczyny ? - zapytała Eva, przerywając ten chaos.

 Nancy natychmiast pospieszyła się z odpowiedzią, iż jej mąż nie będzie dziś obecny. Ta odrzekła w odpowiedzi, że możemy już sobie iść. Gdy wyszłyśmy już z kuchni, od razu obie zaczęłyśmy się głośno śmiać. Dla Nancy to było pierwszy raz takie zdarzenie, gdy była świadkiem jak Dante odwalał. A to był dopiero początek karuzeli śmiechu. Wyjaśniłam jej, że on tak zawsze, i zaproponowałam czy może chciałaby ze mną wyjść i ogarnąć wspólnie pokoje. - W sumie to chciałam iść do biblioteki. - wyjaśniła, i dodała o jakiejś książce o demonach. Na widok wyrazu mojej twarzy, pośpieszyła z wyjaśnieniem iż interesują ją takie tematy. Na to zaproponowałam, żebyśmy za jakieś cztery godziny się spotkały w jadalni. Po przystaniu na tym, sama poszłam do pokoju pokojówek. Tam postanowiłam, że urządzę dla siebie jednoosobowe hard party. Włączyłam muzykę klubową, i zaczęłam tańczyć jak nigdy.