Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

Bitwa pod Netto - DMC koloryzowane

środa, 25 listopada 2020

~~3~~

 Obudził mnie głośny i melodyjny śpiew ptaków za oknem. Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się leniwie. Po kilku ogromnych ziewnięciach, wzięłam ze sobą ręcznik i postanowiłam zażyć kąpieli. Dochodziła siódma rano. Nie spałam zbyt długo. Dziwne, że nikt mnie nie obudził. Prawdopodobnie byłam jedyną osobą, która jeszcze nie zaczęła pracy. Ostatnie co pamiętałam sprzed snu, to pobyt z V w bibliotece nocą. Pewnie zasnęłam i musiał przetransportować mnie do łóżka. Po szybkiej kąpieli, ubrałam się w fartuch i postanowiłam ruszyć dupę, by zrobić sobie jakieś śniadanko. Nadal zaspana, poczłapałam do kuchni. Tam zastałam Amelię, popijającą w spokoju kawę, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy tylko mnie zobaczyła.
- Cześć. - przywitałam się i zalałam czajnik wodą, żeby zrobić sobie herbatę - Jak noc? - chciałam zacząć jakiś temat.
- A w porządku. Gdyby nie fakt, że musiałam z Vergilem ogarniać zalaną łazienkę, to spędziłam z nim nawet miło czas... - mruknęła popijając kawą - Ale odnoszę wrażenie, że twoja chyba była ciekawsza. V ma jakiś lepszy humor, wcześniej jakieś wiersze miłosne, siedzicie razem w bibliotece... - wymieniała, licząc na palcach - Coś was łączy? - na te pytanie omal nie spadłam z krzesła.
- Że co? - spojrzałam na nią krzywo - Po prostu spędzaliśmy razem czas... Skąd ten wniosek? - uniosłam jedną brew do góry.
- Wiesz... przyniósł cię w środku nocy śpiącą, na rękach. Na łóżku położył cię tak delikatnie, jak jakąś porcelanę. Głaskał po głowie, w czoło pocałował... - opowiedziała.
- Błagam... powiedz, że żartujesz... - spojrzałam na nią z nadzieją. Ta pokręciła przecząco głową, a ja schowałam twarz w dłoniach - Jakie to życie jest szare, popieprzone i dupiane... - westchnęłam.
- Najzupełniej się z tym zgadzam. - usłyszałyśmy męski głos. To był Dante, który pojawił się, nie wiadomo skąd i brał właśnie nóż, by pokroić chleb na kanapki. W sumie, zastanawiało mnie, jak długo tu stał i ile słyszał.
- Ej, a skąd żeś się tu wziął? - spytała Amelia.
- No, przyszedłem z korytarza, żeby zrobić sobie kanapki. To takie dziwne? - zerknął na nią kątem oka - W sumie, to mam do ciebie sprawę, Amelio.
- Co znowu? - odstawiła kubek z kawą na stoliku.
- Mogłabyś pójść do łazienki na pierwszym piętrze i zapytać Vergila, kiedy skończy kąpiel? Bo akurat z tej łazienki mam ochotę dziś skorzystać... Jak coś, to dzięki. - poprosił.
- Spoko. - powiedziała blondynka, a ja podrapałam się po głowie - I tak nie mam nic lepszego do roboty. - wypowiadając te słowa, wstała z krzesła i wylazła z kuchni. Między mną, a Dante panowała kompletna cisza. W sumie, odpowiadało mi to. Po tym, co odwalił w nocy, nie miałam najmniejszej ochoty z nim przebywać, a co dopiero rozmawiać. Spojrzałam w stronę wyjścia z kuchni. Ujrzałam tam V. Rozmawiał z jakimś mężczyzną o białych włosach. To musiał być mąż Evy, Sparda. W wyrazie twarzy rodzica trzech braci, widziałam ogromne rozczarowanie i wściekłość. V tylko słuchał prawionych morałów, z głową spuszczoną ku dołowi. Mogła bym przysiąc, że jego cień poruszał się inaczej niż on sam. V, ty podstępna gnido. Czy ty też byłeś jak oni? Obserwowałam ich dłuższą chwilę. W pewnym momencie chciałam tam podejść, ale ostatecznie tego nie zrobiłam. Nie była to moja sprawa. Dante zdawał się mieć to gdzieś. Zerkał w ich stronę, raz na jakiś czas i opychał się chlebem z twarożkiem i szczypiorkiem. Wtedy do kuchni, jak jakieś dziecię buszu, wparowała Amelia. Była cała roztrzęsiona i bordowa na twarzy. Chyba nie chciałam wiedzieć, co przed chwilą się wydarzyło.
- I co? - spytał Dante.
- Za pięć minut kończy... - wysapała i uciekła do pokoju służby.
- Co w nią wstąpiło? - zdziwił się, a ja w odpowiedzi wzruszyłam ramionami - Jakiś demon ją opętał? - dodał, oblizując się, jakby powiedział jakiś znamienity dowcip.
- Idę do biblioteki... - oznajmiłam, a ten polazł za mną, śmiejąc się upiornie. Wszystko było by dobrze, gdyby się nie potknął o zawinięty dywan.
- Jasna dupa! - krzyknął upadając na podłogę - Już nawet się pośmiać nie można, żeby chociaż dywan nie uciszył!
- Co ty robisz, dziecko? - spytałam zażenowana, oglądając się w tył.
- Monologuję, dorosła. - odciął mi się.
- Aha... - odpowiedziałam, kierując się do celu - Ale nie rób tego za często, bo wyglądasz jak upośledzony. - zaśmiałam się.
- Co ty tyle czasu spędzasz w tej bibliotece? - zainteresował się Dante.
- A czytam sobie tam czasem te takie książeczki z gołymi paniami, co je Vergil trzyma pod fotelami... - powiedziałam z uśmiechem i odwróciłam na pięcie.
- Cholera! - zaklął - Muszę je chować w jakieś głębsze miejsce... - udawałam, że go nie słyszałam i podążyłam do swojego azylu. Usiadłam w fotelu i zamknęłam oczy.
- Jezusie, ratuj. - westchnęłam - Te idiotyczne życie mnie wykańcza... - po tych słowach wstałam i weszłam na drabinę. Wzięłam kilka z tych książek o demonach - Chcę, żeby ta sprawa się stała jasna dla mnie i reszty. Muszę się więcej dowiedzieć, żeby móc wyciągnąć jakieś wnioski... - próbowałam przekonać samą siebie. W rzeczywistości dobrze wiedziałam, że to z czystej ciekawości. Prychnęłam z ironią. Dante. Idealny. Umie wszystko. I do tego piękny. V. Śliczny jak z obrazka. Taki mroczny jeszcze. Stoicki spokój i ta inteligencja. Podobnie jak Vergil, który sprawiał wrażenie, jakby miał kontrolę nad całym światem. Podstępne demony - A ch*j ich wszystkich weźmie! - krzyknęłam do siebie. Otworzyłam księgę i zatopiłam się w lekturze - Co wy ukrywacie i zamierzacie... - szepnęłam, zanim mój umysł doszczętnie poświęcił się tekstowi.

- Głupie te wszystkie książki! - powiedziałam do siebie, po przeczytaniu już kilkunastej. Przez ten czas miałam już kilka przerw, bo de facto, miałam też swoje obowiązki, które musiałam wykonać - Gówno się dowiedziałam! - warknęłam, rzucając jedną o blat stolika. Wstałam energicznie z fotela i wsadziłam ręce do kieszeni białego fartucha pokojówki. Przypatrywałam się przez chwilę kupce popiołu w kominku. Spojrzałam na zegarek. Powoli zbliżał się wieczór. Wzdychając, oparłam się plecami o ścianę i patrzyłam w sufit, podziwiając piękne wzory i malunki. Wtedy ktoś wszedł do biblioteki. Był to V. Wyglądał, jakby mnie szukał.
- Co się stało, V? - spytałam szorstko. Nie byłam w nastroju.
- Po prostu nie wiem czym się zająć. Dante mnie wygania z kuchni, Natasha siedzi pod ścianą i potajemnie do niego wzdycha, Amelia zamknęła się w pokoju służby i nie chce wyjść, więc przyszedłem do ciebie, bo czuję się samotny. - wytłumaczył, opierając się o swój kostur.
- Nie rozumiem tych, które się tak uganiają za Dante i Vergilem. Znaczy, są przystojni, mili, bardzo wiele potrafią... Ale dla mnie są zbyt doskonali, nierealni. - powiedziałam, siadając na kanapie i zachęciłam ruchem ręki białowłosego, by się do mnie dołączył. Rozpromieniony, prawie w podskokach przebył dystans dzielący nas, po czym klapnął sobie obok mnie.
- Co się tak uśmiechasz? - zapytałam zdziwiona.
- Bo ty, jako jedyna mnie nie odtrącasz. - słusznie zauważył.
- No tak... - odpowiedziałam, unosząc kąciki swoich ust, po czym poczochrałam mu włosy w żartobliwym geście. V spojrzał na mnie, swoimi dużymi, zielonymi oczami.
- Pójdziesz ze mną w pewne miejsce, Nancy? - poprosił.
- Leń mi w dupie drąży. - zakomunikowałam - Muszę?
- Tak! - roześmiał się młody mężczyzna - Chodź! - złapał mnie za rękę i pociągnął, a ja znalazłam się na podłodze.
- Aaaałć! - wrzasnęłam upadając. V zrobił przepraszającą minę. Mój obity łokieć delikatnie pulsował - Nigdy więcej nie waż się w ten sposób mnie zachęcać do wyjścia z domu... - wysapałam, chuchając na bolącą kończynę - To bolało... - mruknęłam. Białowłosy przeprosił mnie i pomógł wstać.
- Nadal chcesz ze mną iść? - zrobił maślane oczy. Wyglądał tak uroczo, że gdyby nie spuchnięty łokieć, to od razu bym go przytuliła.
- Jasne. - westchnęłam - Leń musi skrócić dziś czas pracy. Potrącę mu z wypłaty. - uśmiechnęłam się diabolicznie.
- Dziękuję. - mruknął, obejmując mnie.
- Zaraz się uduszę... - wyrzęziłam, ledwie mogąc oddychać w jego niedźwiedzim uścisku. Nagle mnie puścił, trochę się zmieszał - Pójdę, ale pod jednym warunkiem. Jeżeli znowu będziesz miał nagłą potrzebę bliskości, to mnie poproś, sam nie przytulaj, ok? - poprosiłam. Jeżeli Amelia miała rację, to musiałam go jeszcze bardziej zdystansować.
- Jasne... - przytaknął, po czym ręką pokazał mi, żebym poszła za nim. Zanim jednak wyszliśmy z posiadłości, zawiązał mi na oczach chustkę. Szłam na oślep, trzymana za rękę i prowadzona komendami głosowymi. Gdy zaczął się nie równy teren, V postanowił nieść mnie na własnych rękach, bo potykałam się o swoje nogi. Po kilkunastu minutach, byłam na tyle zniecierpliwiona, że co chwilę dopytywałam, czy daleko jeszcze. V chyba w końcu się zirytował, bo przestał odpowiadać, a między nami pojawiła się przygnębiająca, zaklęta cisza.
- Już jesteśmy... - odezwał się w końcu młody mężczyzna. Postawił mnie na ziemi, po czym powoli, ociągając się, odwiązał mi chustkę zakrywającą oczy. Znajdowaliśmy się na strasznie wysokiej, stromej górce.
- Ty mnie sam wniosłeś tu? - zapytałam z niedowierzaniem, podczas gdy moja szczena prawie znalazła się na trawie, jak to zwykle bywa przy wielkim zonku. Białowłosy przytaknął. Z wrażenia, cała reszta mojego jestestwa także znalazła się na ziemi. V przystąpił do mnie, po czym usiadł obok. Soczysto zielona trawa falowała pod świeżymi, lekkimi podmuchami wiatru. Wokół skrawka łąki, znajdowały się drzewa, porastające górkę dookoła.
- Jejuu... - westchnęłam - Pięknie tu. - po tych słowach, podparłam sobie głowę rękami i patrzyłam w niebo. Nad nami latała niezliczona ilość ptaków. Powietrze było przesycone ich radosnym świergotem, wywołującym na twarzy błogi uśmiech.
- Nancy... - zaczął, spoglądając na mnie kątem oka.
- Tak? - zainteresowałam się.
- Mam teraz tą podejrzaną potrzebę bliskości... - szepnął. Obdarowałam go najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
- Chodź tutaj. - powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. V przysunął się do mnie. Położyłam sobie jego głowę na kolanach. Po raz kolejny się uśmiechnęłam i zaczęłam go głaskać po białych włosach. Tym razem cisza, która nas oblegała nie była przygnębiająca, a świadczyła o magii tej chwili. Po kilku dłuższych minutach położyliśmy się wtuleni na trawie. Patrząc sobie w oczy, robiliśmy głupie miny i śmialiśmy się z samych siebie.
- Urizen... - szepnął, nagle poważniejąc.
- Nie rozumiem... - odparłam.
- Moje imię... - odwrócił wzrok. Przyłożyłam czule dłoń do jego policzka, po czym odgarnęłam włosy padające na jego oczy. No i dystans jaki chciałam trzymać między nami poszedł, poetycko mówiąc, w dupę. Nie ważne jak bardzo się starałam, nie potrafiłam być wobec niego obojetna. W tym momencie mi się przypomniało, że w bibliotece natknęłam się na książkę "Księga Urizena". Znów się na mnie spojrzał, zauważając moje głębokie zamyślenie.
- Wszystko w porządku? - zapytał, a jego głos wyrwał mnie z zadumy.
- Tak! Jasne! - zaśmiałam się - Zachowam to w tajemnicy... - szepnęłam, po czym przybliżyłam się do niego i delikatnie ucałowałam w policzek. Poczułam jego ciepłą dłoń na swojej twarzy. Obrócił lekko głowę, złączając nasze usta w nieśmiałym i nieco pokracznym pocałunku. Przez chwilę miałam wrażenie, że lewitowałam w powietrzu - <Nancy! Ku*wa! Co ty robisz?! Nie możesz!> - wrzeszczałam na siebie w myślach. Oderwałam się nagle, psując całą tą chwilę - Przepraszam. To nie na miejscu... Jestem pokojówką, która pracuje dla twojej rodziny... - podniosłam się do pozycji siedzącej. Byłam na siebie okrutnie wściekła - <No i co? Jesteś z siebie zadowolona? Siedzisz teraz w czarnej dupie, po same uszy!> - dogryzałam sobie w głowie. V, a raczej Urizen, złapał mnie za ramię i znów położył na trawie.
- Możemy uznać, że to się nie wydarzyło. Nikt nie musi wiedzieć... - mimo zachowanej powagi, w jego oczach było widać kolejny zawód, rozczarowanie i smutek. Nie odpowiedziałam. Leżeliśmy tak w milczeniu, aż w końcu zasnęłam patrząc w jego oczy.

Siedziałam w ciemnym strychu oświetlonym kilkoma świeczkami. Towarzyszył mi Urizen. Leżeliśmy na starym materacu i patrzeliśmy sobie w oczy. Zielone jak liście drzew, tęczówki mężczyzny, nagle zmieniły kolor na fioletowy. Włosy poczerniały, a twarz pobladła i wyglądała jak popękana porcelana. Nieludzkim głosem powiedział "Czy jestem demonem?", po czym złapał mnie za szyję i zaczął dusić.
- O żesz w dupę! - krzyknęłam, a ten makabryczny obraz zaczął znikać.
- Obudź się. Wszystko będzie dobrze. Otwórz oczy. - piękny, głęboki, SEKSOWNY, męski głos wzywał mnie do światła. Kolory były tak ostre, że raziły w oczy. Kilkakrotnie zamrugałam powiekami.
- Czy ty... jesteś aniołem? - spytałam. Twarz Urizena, którą zobaczyłam była bardzo piękna. Idealna. Jego tatuaże pokrywające ręce, lśniły złotem od światła. Był tuż przy mnie. Czułam bicie jego serca, a może to było moje serce? Zdumiony tymi słowami, chciał coś powiedzieć - Chcę cię dotknąć... - jęknęłam. Uniosłam powoli zbladłe, zdrętwiałe ręce. Zaczęłam nimi muskać twarz mężczyzny. Jego nos, usta, policzki. Jego skóra była przeraźliwie zimna. Wplątałam palce w jego gęste, białe włosy. Błękitne oczy, patrzyły na mnie w zdumieniu. Te niebieskie, przeszywające duszę oczy. Nie. To nie Urizen - DANTE!!! - wydarłam się, opuszczając ręce - Debilu, mów, że to ty, a nie... Myślałam, że to zupełnie inny facet! - odwróciłam głowę.
- A już myślałem, że to ja jestem tym aniołem... - westchnął białowłosy ze sztucznym smutkiem i zawiedzeniem.
- Pier*olenie o Chopinie... - powiedziałam, wstając ze swojego wyra i usiadłam na łóżku Amelii, z dala od niego.
- Uważaj, możesz mieć wstrząs mózgu... - zaśmiał się.
- A ty uważaj, żeby zaraz nie mieć wstrząsu dupy, okej? - spytałam jadowitym tonem.
- A podziękowania? - jego głos wyprowadzał mnie z równowagi.
- Wsadź je sobie łaskawie w tyłek! - warknęłam rzucając w niego poduszką Amelii. Nie robiła bym tego, gdybym wiedziała co się pod nią znajdowało, ale wtedy nasza dwójka tego nie zauważyła - Gdzie jest U... - tu urwałam nagle - Umm, V! Gdzie jest V?
- Jakiś czas temu przyprowadził cię tutaj, bo podobno zasnęłaś, dusiłaś się i miałaś gorączkę. No i na mnie spadło czuwanie nad tobą, bo ojciec chciał z nim pilnie porozmawiać. - oznajmił - Co się tak interesujesz moim bratem? - uniósł jedną brew do góry.
- A co cię to obchodzi? - warknęłam, gdy do pokoju weszli zmartwiona Eva i Vergil, by dowiedzieć się, czy wszystko ze mną w porządku. Po chwili jednak, ich uwagę przykuło coś obok mnie. Zmieszałam się zerkając na miejsce, w którym znajdowała się przed chwilą poduszka Amelii. Moim oczom ukazały się błękitne, męskie bokserki w różowe króliczki. Dante przysiadł obok mnie, równie zaciekawiony znaleziskiem.
- O ku*wa! - zaniósł się śmiechem - Gacie Vergila! - gdyby mógł, to prawdopodobnie już tarzał by się po podłodze.
- Co w łóżku Amelii robi bielizna mojego syna? - pani Eva złapała się za głowę w szoku.
- To moja sprawka. - wtrącił nagle Vergil - Chciałem jej zrobić głupiego psikusa, ale się nie udało. Nic takiego. - wytłumaczył. Miałam wrażenie, że kłamał. Boże, Amelia... coś ty odwaliła.
- Nie spodziewałam się tego po tobie, Vergil. Chyba muszę iść na spacer... - westchnęła zmieszana kobieta. Dante ponownie wybuchł śmiechem, a jego starszy bliźniak podszedł do łóżka mojej współpracowniczki. Wziął gacie w dłoń zaczerwieniony na twarzy i bez słowa wyszedł.
- Czujesz tą akcję, ku*wa? - szturchnął mnie w ramię i upadł na podłogę kwicząc.
- Czuję... - westchnęłam.

~~2~~

 Dante spojrzał na mnie rozanielonym wzrokiem i z głupim uśmiechem. Skierował się w moją stronę. To był ten moment, w którym zastanawiałam się, czy stać w miejscu, czy nawiać czym prędzej. Zanim zdążyłam podjąć decyzję, zdążył mnie objąć jedną ręką, że aż zarzuciło mną na bok, a czarna grzywka znów opadła na oczy. W drugiej dłoni trzymał prawie pustą butelkę Jacka Daniel'sa. Waliło od niego gorzałą, jak od starego dziada dworcowego.
- Ku*wa, Dante! - krzyknęłam, próbując wydostać się z jego sideł - Puszczaj mnie! Jesteś nawalony jak szpadel!
- Już zdążyłem wytrzeźwieć trzy razy... - oznajmił, przy czym puścił mnie gwałtownie, a ja wylądowałam tyłkiem na trawniku. Miałam ochotę do niego podejść i mu sprzedać soczystą pięść, prosto w tą przepiękną buźkę.
- Możesz mi powiedzieć, czego ode mnie chcesz i dać mi spokój? - wstałam i otrzepywałam fartuch.
- Dziś wieczorem czeka cię rytuał inicjacji! - mówiąc to zaraz opróżnił butelkę.
- Że co takiego? - uniosłam jedną brew do góry, w oczekiwaniu aż zdecydował by się łaskawie powiedzieć coś więcej.
- Każdy członek służby musiał przez to przejść. - rzekł z miną znawcy - Inaczej nikt nie będzie cię tutaj traktować poważnie... - wzruszył ramionami. Dziwne. Jakoś nie czułam, by Anna, Vergil i V traktowali mnie z góry.
- Możesz mówić do rzeczy? Bo męczysz mnie, człowieku... - przyłożyłam dłoń do twarzy i westchnęłam głęboko.
- O północy, w bibliotece. Będzie tam cała służba... o ile Ezra znajdzie ogrodnika, bo polazł gdzieś i nikt go nie może znaleźć. - odparł. Niby obojętnie, ale było widać, że pracujący dla jego rodziny ludzie nie byli mu obojętni - Podobno V go widział, jak szedł gdzieś do lasu, ale ani śladu... - pokazał wzrokiem w stronę drzew. W tej chwili wydawał się być zupełnie poważny. Trochę mnie to zaniepokoiło.
- A wcześniej znikał na dłuższy czas? Może coś mu się stało? - spekulowałam.
- Zawsze informował nas przed opuszczeniem posiadłości, ale minęło zaledwie kilka godzin. To ciekawski człowiek, może coś go zajęło. - starał się mnie uspokoić - Moi starsi nie wyciągają konsekwencji, więc sobie pozwolił na nagięcie kilku reguł... - dodał. Z mojej strony otrzymał tylko nieme 'aha'. W jednym z okien domu spostrzegłam Amelię, która coś do mnie krzyczała, ale kompletnie nie rozumiałam co. Wróciłam więc do środka i weszłam na piętro. Na korytarzu czekała na mnie zmachana blondynka, oparta o wózek ze środkami czystości. Uznała, że lepiej będzie posprzątać pokoje braci szybciej, by mieć dla siebie więcej czasu wieczorem. Uznałam, że i tak nie miałam co robić, więc zgodziłam się na jej propozycję. Pierw zahaczyłyśmy o pokój Dante, który był najbliżej. Stos kartonów po pizzy, porozwalane ubrania, wymięta pościel. Uporałyśmy się z tym w milczeniu, by mieć to jak najszybciej za sobą. Spędziłyśmy tam około dwudziestu minut. Jako drugi, zaliczyłyśmy pokój Vergila. Tam, po za wycieraniem kurzu, nie miałyśmy nic więcej do roboty. Wszystko miało swoje miejsce i było starannie poukładane. Gdy chciałam już wyjść, zauważyłam jak Amelia zanurzyła się w jego szafie z ubraniami.
- Co ty, ku*wa, robisz? - skrzywiłam się, widząc jak blondynka sztachała się jego koszulą, niczym małpa dynamitem.
- Zaspokajam swoje potrzeby... - mruknęła, a ja się zaczęłam zastanawiać, czy ona nie miała jakiejś manii na punkcie najstarszego syna naszej pracodawczyni. Po chwili się jednak ogarnęła i odłożyła ubranie na swoje miejsce i wyszłyśmy na korytarz, tak jakby nigdy do niczego nie doszło. Trochę chciało mi się śmiać, ale zachowałam powagę. W ciszy przeszłyśmy do pokoju V. Tam zaliczyłam zonka. Wszystko czarne. Nawet ściany. Jednakże panował u niego podobny ład co u Vergila, z wyjątkiem biurka. Na blacie była porozwalana masa książek i notatek.
- To się nazywa mroczny typ... - podsumowałam, a Amelia podeszła do biurka i wzięła jedną z zapisanych kartek - Czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy PRYWATNOŚĆ? - zaśmiałam się - Pierw szperasz w ciuchach Vergila, a teraz przeglądasz zapiski V...
- Z reguły nie obchodzi mnie, co V tu trzyma, ale nie sądziłam, że ma taki ładny charakter pisma... - gdy wypowiadała te słowa, ja wystawiłam głowę na korytarz, dla pewności, że nikt by nas zaraz nie przyłapał na gorącym uczynku.
- Stojąc pośród marzeń,
Wśród zimna w śniegu,
Uciekając od nieczułych drani,
Pośród kamiennego lęku.
Nikt nie stara się zrozumieć,
Gdy mówię, nikt nie słucha,
Wszystkich interesuje, czy się dobrze sprawuję,
A nie - Czy mam ducha?
Niemy krzyk rozpaczy,
Łzy bezczelnie lecą,
Żeby przestać użalać się,
Chcę z Tobą iść w nocy ze świecą.
Staniemy na szczycie,
Najwyższego z wszystkich drzew,
Polecimy aż do nieba,
By uwolnić się... - przeczytała popisując się swoją idealną dykcją - No teraz to zdębiałam...
- To już wierszy pisać nie można? - zaśmiałam się - Odłóż to na miejsce i zajmijmy się robotą. - przypomniałam jej o naszym głównym celu.
- No, ale V i wiersze miłosne? - zastanawiała się - On praktycznie nie wynurza dupska z domu, więc w kim on mógł się zakochać... on w ogóle wie co to miłość? - prawiła swoje mądrości, w momencie gdy ja zajmowałam się tym czym było trzeba.
- Nie trzeba być zakochanym, żeby pisać takie rzeczy... - rzuciłam w jej stronę zmiotką, tak by mogła ją złapać - Zajmij się robotą. - oznajmiłam. Marszcząc brwi, odłożyła kartkę na biurku. Dobrze wiedziałam do kogo ten wiersz mógł być skierowany. Prawdopodobnie byłam pierwszą osobą, od bardzo długiego czasu, która nie odtrąciła V i okazała mu trochę sympatii. Nie dziwota więc, że mógł się zauroczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że wje*ałam sie w bagno. Można było powiedzieć, że stałam między młotem, a kowadłem. Nie chciałam mu robić nadziei, ale i zranić. Z tego, co wywnioskowałam na ten moment, już dość musiał znieść.

Nadeszła godzina sądu, a raczej jakiejś śmiesznej inicjacji, którą wymyślił sobie Dante. Zanim weszłam do biblioteki, westchnęłam głęboko. Z drugiej strony, miałam wrażenie, że to prawdopodobnie były jakieś jaja. Weszłam. W pomieszczeniu zastałam Dante, V, Amelię i całą resztę służby, oczywiście z wyjątkiem ogrodnika. Vergil siedział gdzieś na uboczu i czytał. Był widocznie zirytowany. Trochę mu się nie dziwiłam. Uczestnicy 'inicjacji' siedzieli w kółeczku. W milczeniu usiadłam między Amelią, a Ezrą. Dante położył pustą butelkę po winie we wnętrzu okręgu. Ogarnęło mnie totalne zażenowanie. Po chwili ruszył gwałtownie ręką, a szkło zaczęło się kręcić na drewnianej podłodze, wydając przy tym specyficzny szum.
- Nie masz gdzie tego robić, Dante? - zapytał poddenerwowany Vergil, ale nie oderwał wzroku od tekstu.
- Ja tu właśnie przeprowadzam inicjację! - krzyknął na starszego bliźniaka.
- Jaką znowu inicjację... - pokręcił głową, ale Dante go zignorował. Miałam wrażenie, że ta butelka nigdy się nie zatrzyma. Jak na ironię losu, wypadło na mnie.
- Pytanie, czy zadanie? - był tak poważny, że nie wiedziałam co myśleć. Jednak miny współgraczy jasno mówiły, że miałam przeje*ane.
- Pytanie... - wybrałam dla własnego bezpieczeństwa.
- Kogo z nas byś chętnie przeleciała? Mnie, Vergila, czy V? - uśmiechnął się niczym młodociany chuligan. Zdębiałam. V schował twarz w dłoniach, służba chichrała pod nosami, a Vergil z hukiem zamknął książkę i spojrzał na Dante z politowaniem.
- Żadnego... - odparłam obojętnie.
- Musisz kogoś wybrać! - nakazał.
- Nikogo nie będę wybierać! - zaprzeczyłam marszcząc brwi.
- Więc musisz wykonać zadanie, bo inaczej nie przejdziesz inicjacji. - skrzyżował ręce i wystawił mi język. No to byłam w czarnej dupie. Mogłam zwyczajnie strzelić losowe imię, któregoś z nich i mieć z głowy. Amelia podała mi szklankę z piwem. Z automatu wzięłam kilka solidnych łyków, obserwując twardo myślącego Dante.
- No to chyba tyle ze spokojnej nocy. - skwitował Vergil wstając i kierując się do wyjścia - Takie akcje Dante mnie nie dziwią, ale nie spodziewałem się, że ty też do tego dołączysz, V... - rzucił wychodząc z biblioteki. Po minie Amelii widziałam, że nie była pocieszona. Ten nadal myślał. Raz zerkał na mnie, raz na Ezrę, Michaela, V... i tak w kółko.
- Pocałuj V! - krzyknął, pokazując palcem na młodszego brata. Zapadła nagła cisza. Na twarzach towarzyszy malowało się niedowierzanie i lęk. Sam V jednak pozostał niewzruszony, jakby w ogóle tego nie usłyszał. Nie wiedziałam co kombinował Dante, ale ja postanowiłam być cwańsza. Przybliżyłam się do białowłosego młodego mężczyzny, szybko i delikatnie musnęłam go ustami w policzek, po czym wróciłam na swoje miejsce.
- Ej, co to miało być? - zdziwił się Dante.
- Nie sprecyzowałeś gdzie i w jaki sposób mam całować. Zadanie wykonałam. - wzruszyłam ramionami - Więc kręcę! - obróciłam butelką, obserwując uważnie, na kim się zatrzyma.

Na szczęście, po około dwóch godzinach cała zabawa się skończyła, z powodu stanu upojenia, w jakim był Dante. Niestety, prowadzenie go do pokoju, padło na mnie i Amelię. Ledwo mogłyśmy go utrzymać i zataczałyśmy się razem z nim. Jeszcze trochę i miałam wrażenie, że kręgosłup je*nie mi razem z biodrem.
- Ej, zaprowadźcie mnie do łazienki, ja chcę się wykąpać... - wybełkotał. W sumie, do łazienki było bliżej. Mogłyśmy go tam zwyczajnie zostawić i mieć w dupie. Bez zastanowienia udałyśmy się do wyznaczonego przez niego miejsca. Posadziłyśmy go na białym drewnianym krzesełku. Już chciałyśmy wyjść.
- Ej, no ale nalejcie mi chociaż wody do tej wanny... - wybełkotał. Westchnęłam zażenowana, ale odkręciłam zawór i co jakiś czas kontrolowałam temperaturę, a Amelia ostatkami sił go podpierała, by nie wypierdzielił się na podłogę.
- Już... - prychnęłam i skierowałam się do wyjścia, ale on złapał mnie za nadgarstek. Jego dłoń była przeraźliwie zimna. Czułam, że robiło mi się gorąco, gdy spojrzałam w jego błękitne oczy - <Halo! Ziemia! Nancy! Nie daj się nabrać na ten jego urok! Przecież to demon!> - nakrzyczałam na siebie w myślach.
- No... ale musicie pomóc mi się rozebrać. Obie się zrobiłyśmy bordowe na tych głupich ryjach.
- Że co? - Amelia nie dowierzała.
- Czyli, że mamy cię rozebrać do gołego pindola? Tu i teraz? - uniosłam się - I co jeszcze? Może mamy cię do wanny wsadzić?
- Skoro tak bardzo tego chcesz... - puścił nam oczko.
- Ughhh... - warknęłam. Totalnie zażenowane i sceglone na facjatach, kolejno pozbawiałyśmy go części garderoby i z trudem odwracałyśmy wzrok od jego coraz bardziej odkrytego ciała. Był boski, tego nie dało się ukryć, ale cała ta akcja zakrawała o scenariusz rodem z kiepskiego pornola. Cudem udało nam się przetransportować nagiego Dante do wanny. To była jedna, z najbardziej kompromitujących sytuacji w życiu... Prawdopodobnie nie tylko w moim. Odetchnęłyśmy z ulgą i odwróciłyśmy się na pięcie, żeby wyjść. Nic z tego. Nie mogło być tak łatwo. Poczułam mocne pociągnięcie za tył fartucha, a po sekundzie znajdowałam się w wodzie po same uszy. Blondynka również. Woda chlusnęła na wszystkie strony, a spora jej ilość wylądowała na podłodze.
- Ku*wa! Boże! Jezu! - krzyczała przerażona i cała czerwona Amelia.
- Jezu Chryste! - dołączyłam do jej orkiestry wrzasku.
- Jezusa w to nie mieszajcie... - powiedział z powagą i nas objął. Poczułam się nieco zdegustowana, będąc świadomą faktu, że leżałam w wannie z nagim facetem, którego praktycznie nie znałam - Co prawda marzyła mi się kąpiel z bliźniaczkami, ale dwie pokojówki też mogą być... - zaśmiał się.
- Dante! Ty je*any zboczeńcu! - trzasnęłam go w tą śliczną buźkę i razem z blondynką próbowałyśmy się wydostać. Na marne, bo trzymał nas za fartuchy, głośno przy tym rechocząc, niczym jakiś psychopata. Darłyśmy się na niego i szarpałyśmy. Nie wiedziałam skąd miał tyle siły. Na podłodze było coraz więcej wody. Wtedy, jak grom z jasnego nieba i zbawienie za razem, do łazienki wparował wściekły Vergil w samych bokserkach. Amelia omal nie dostała krwotoku.
- Czy ty powariowałeś do reszty?! - warknął na młodszego bliźniaka - Natychmiast puść te przerażone pokojówki! - rozkazał. W końcu mogłyśmy wyjść z tej cholernej wanny. Z naszych ubrań ciekła woda. Przy okazji, idąc do wyjścia, zaliczyłam szlifa. Pociągnęłam za sobą trzymającą mnie za ramię blondynkę, po czym obie wylądowałyśmy na naszym wybawicielu. Nie wiem co dalej zrobiła Amelia, ale ja rzuciłam tylko szybkie "dziękuję i przepraszam", po czym dałam dyla, nie oglądając się za siebie. Biegłam tak korytarzem, aż ponownie wpadłam na V. Tym razem w towarzystwie pani Evy. Widząc, w jakim byłam stanie, oboje zrobili duże oczy.
- Nancy, co się stało? - zapytał białowłosy i razem z matką przyłożyli dłonie do moich ramion.
- N...Nic takiego... - wyjąkałam - Po prostu Dante się upił i zrobił bałagan. - wytłumaczyłam.
- Widzisz, mamo? Mówiłem, że nic się nie dzieje, a te wrzaski to kolejny wybryk Dante... - uspokoił swoją rodzicielkę kojącym spojrzeniem, które pierwszy raz miałam okazję zobaczyć - Wróć, proszę, do łóżka i się wyśpij. Jak pójdzie się gdzieś włóczyć, to go poszukam razem z Nancy, a tym czasem ją odprowadzę... - poprosił. Kobieta przytaknęła z delikatnym uśmiechem i poczochrała go po głowie. Patrzył tak w jej stronę, aż w końcu zniknęła za rogiem. Wtedy skupił uwagę na mnie.
- Chodź... - idąc obok, trzymał lekko moje ramiona, tak jakby się bał że mogłam upaść.
- Po tym, czego byłam świadkiem, raczej prędko nie zasnę... - oznajmiłam drżącym głosem.
- Więc jeżeli chcesz, możesz iść ze mną do biblioteki. Tam się wyciszysz, może uda ci się przysnąć w fotelu... - zaproponował.
- Jasne... - zgodziłam się - Ale muszę się przebrać w coś suchego... - zakomunikowałam cicho. W milczeniu podprowadził mnie do pokoju służby. Wewnątrz, każdy z naszej załogi leżał ze zgonem w swoich łóżkach. Wszyscy, po za Amelią. Prawdopodobnie, razem z Vergilem, ogarniała ten cały burdel, który narobił Dante. Pozwoliłam sobie pożyczyć spodenki i koszulkę z jej garderoby. Szybciutko przebrałam się w łazience, po czym wyszłam na korytarz, gdzie czekał na mnie V, oparty o ścianę. Zerknął nieznacznie w moją stronę i kiwnął głową, żeby iść za nim. Wdrapaliśmy się po schodach na poddasze. W bibliotece było kompletnie ciemno. Stałam tak w progu, jak głupia, aż V w końcu podpalił kilka świeczek. Pomieszczenie wypełnione książkami nabrało konkretnego, mrocznego klimatu. Wzrokiem wskazał mi małą sofę, na którą nie zwróciłam wcześniej uwagi.
- Zbyt bardzo bolą mnie oczy, żeby czytać, ale spokojnie. Nie będę ci przerywać... - zaśmiałam się, układając sobie jaśki, by móc ułożyć się na pół siedząco. Nie odpowiedział. Wziął koc z jednego z foteli i mnie nim nakrył.
- Nocą jest tutaj zimno. - powiedział. Wziął książkę z półki i usiadł obok - Poczytam ci na głos, o ile lubisz wiersze.
- Mogą być wiersze. - przytaknęłam przyjaźnie.
- Zanim zacznę... - zerknął na mnie - Jesteś dla mnie miła, bo chcesz, czy ktoś cię o to poprosił? - zapytał, a ja przyglądałam się wzorom wytatuowanym na jego dłoniach.
- Nie widzę powodów, dla których miała bym cię traktować źle... - podrapałam się po głowie.
- Dzięki za szczerość. - otworzył książkę. Przez kilka sekund milczał, po czym zaczął czytać. Po tych wszystkich, okropnych wydarzeniach, jego głos i towarzystwo było ogromnie kojące. Z każdą kolejną chwilą, zapominałam o tym wszystkim. Wsłuchiwałam się w każde jego słowo z fascynacją. Wybrał bardzo ciekawy zbiór wierszy i sonetów. Zalatywały totalnym mrokiem, ale właśnie to było w nich najlepsze. Czułam, że moje powieki stawały się coraz cięższe i powoli odlatywałam do krainy snów. Mimowolnie oparłam się o niego. Miałam wrażenie, że moja głowa ważyła chyba z tonę.
- Zaniosę cię do łóżka, co? - te pytanie i jego cichy śmiech było ostatnim co usłyszałam. Tuż po tym, byłam już w swoim świecie.

~~1~~

Spokojnie sobie wykonywałam swoje codzienne obowiązki domowe jako pokojówka. Byłam obecnie zajęta ścieleniem łóżek, gdy nagle usłyszałam wołanie mojej pracodawczyni, które dochodziło gdzieś z niedaleka. 'Hmm o cóż tu mogło chodzić jej tym razem' - pomyślałam, i natychmiast ruszyłam swoje cztery litery w jej stronę. Przy pani Evie okazało się, że stała pewna dziewczyna, którą widziałam pierwszy raz na oczy. Uśmiechnęłam się przyjaźnie, i zapytałam o co chodzi.

Od razu padła odpowiedź, że znalazła mi kogoś do pomocy, i że mam nową nieznajomą oprowadzić po ich posiadłości, a sama dziewczyna okazała się mieć na imię Nancy. Ucieszyło mnie to, ponieważ brakowało mi jednak towarzystwa w tejże pracy, jak i poza. Bez wahania wzięłam ją za dłoń, i energicznie wymaszerowałam z nią w stronę pokoju służby. Tam również nakazałam, by założyła swój roboczy fartuch, i poczęłam kontynuować dalsze oprowadzanie. W międzyczasie jeszcze ogarnęłam, że pasowałoby jej to, gdybym odgarnęła z jej grzywkę nieco do tyłu, za ucho, i tak też po chwili zrobiłam. Moja nowa znajoma jedynie się zaśmiała, po czym wyszłyśmy z pokoju. Tam okazało się, że zastałyśmy dwóch młodych mężczyzn z białymi włosami. Jeden miał je zaczesane do tyłu, na co szczerze miałam nadzieję że go napotkam, lecz już bez zbędnych przemyśleń żeby nigdzie nie uciec myślami, przedstawiłam ich Nancy.

Gdy nowa znajoma wymieniała z nimi uściski dłoni, odniosłam wrażenie, że dostrzegam u niej dziwny wyraz twarzy, jakby coś jej nie grało. Zastanawiałam się, czy nie zapytać o co chodzi, ale jednak odpuściłam. Sama moim zdaniem, uważałam iż ten dom jak i rodzina należała do... cóż dosyć specyficznych.

 

 - To są synowie pani Evy, Dante i Vergil...


Gdy nowa znajoma wymieniała z nimi uściski dłoni, odniosłam wrażenie, że dostrzegam u niej dziwny wyraz twarzy, jakby coś jej nie grało. Zastanawiałam się, czy nie zapytać o co chodzi, ale jednak odpuściłam. Sama moim zdaniem, uważałam iż ten dom jak i rodzina należała do... cóż dosyć specyficznych.

 W międzyczasie czasie też Dante, rzucił zgryzliwą uwagą, na co jego brat blizniak Vergil jedynie wywrócił oczy, a ja sama miałam ochotę strzelić sobie facepalma. Nancy jednakże już zdążyła odpowiedzieć, że mamy ważniejsze rzeczy do roboty. Popędziłyśmy dalej przed siebie, by jak najszybciej się od nich oddalić. Zauważyłam znowu pewną tę konsternację na twarzy mojej nowej znajomej jakby nad czymś się głęboko zastanawiała. Zżerała mnie jeszcze bardziej ciekawość co ma właściwie na myśli, lecz znowu pomyślałam że może lepiej w to nie wnikać. Oznajmiłam że musimy już lecieć dalej, i tak też zrobiliśmy. Za chwilę potem jak się okazało, pożałowałam tego swojego pośpiechu, gdyż na horyzoncie objawił się trzeci (a zarazem najmłodszy) z braci Spardy, zwany, tak jak też on tego sobie życzył, V.  Jak zawsze oczywiście miał przy sobie ten swój kostur, który nijak miał się do jego wieku. Przecież nie miał 70 lat, no błagam. Postanowiłam skryć się od razu za Nancy, i szepnęłam jej w skrócie, żeby się go jakoś pozbyła. Sama Nancy się mu przedstawiła, a następnie mu zwróciła uwagę o jego niecodzienny kostur. Ten jedynie również się przedstawił tym swoim mrocznym głosem, a następnie odparł, iż nosi swój kostur, bo mu się tak podoba.  Mam ochotę wsadzić mu ten kostur w dupę, aż ryjem wyjdzie... - walnęłam szepcząc do mojej nowo poznanej koleżanki, a ta się powstrzymywała od śmiechu. W sumie pożałowałam mojego komentarza, bo sam V nie był jakiś najgorszy, jednakże sam cały czas zachowywał się jak taki dziwak, gdzie nie sprawiało to najlepszego wrażenia.

 - Mówiłaś coś, Amelio? 

 Świetnie, czyli nawet to usłyszał.  

 - Nie, nic, nic... - udałam na poczekaniu zaraz, że mam chrypkę, by się wymigać od odpowiedzi. V westchnął, i stwierdził że pewnie jesteśmy mocno zajęte, a potem odszedł kierunkiem, którym my wcześniej podążałyśmy. Gdy już się oddalił, Nancy zaśmiała się z jego imienia. Skomentowała, że rodzice naprawdę go chyba nie musieli kochać, skoro dostał takie imię. Wyprowadziłam ją z błędu, że tak naprawdę się nazywa inaczej. Na pytanie jak ono brzmi, odparłam że jego rodzice jej odpowiedzą. V raczej nie wydawał się kimś, kto chciałby się do niego przyznawać.                                        Następnie postanowiłam oprowadzić ją po kuchni, żeby zapoznała się z każdym zakątkiem i pomieszczeniem. Tam Nancy się zapoznała z innymi pracownikami tejże posiadłości. Potem gdy już wykonałam swoje zadanie i pokazałam swojej podopiecznej wszystko, przeszłam się do pokoju, by chwilę odpocząć po tym dniu. W połowie trasy oczywiście a jakże nie inaczej, musiałam natrafić na jednego braci Spardy, a mianowicie Dante. Naprawdę już nie miałam ochoty na żadne rozmowy, więc go wyminęłam bez słowa.

 - Ale generalnie to Nancy to dobra dupa jest... - odezwał się ni to do siebie, ni to do mnie. Aż się odwróciłam w jego stronę, a tam dostrzegłam na jego twarzy lenny face. Dopiero również w tym momencie, ogarnęłam że trzyma w swoim ręku alkohol, marki Kustosz. Podniósł tenże cudowny napój i wziął tak ogromny łyk, że chyba już połowa zawartości zdążyłą zniknąć. Zastanawiałam się, skąd u niego taka nagła chęć picia alkoholu, gdyż on to raczej już bardziej należał do tych, którzy są pizzoholikami. 

 - Srake ma konkretną. - przy tych słowach już wydał z siebie dźwięk pijackiej czkawki. - A może obie byście chciały spędzić ze mną czas pewnego wieczora...

 - Nie pij tyle Dante - odparłam jedynie, i poszłam przed siebie.

W środku tak mnie zniesmaczyła ta sytuacja, lecz zapowiadało się na to że miała zostać szybko zrekompensowana. Bowiem w oddali znajdował się nadchodzący Vergil. Gdy już zaledwie parę metrów dalej znajdował się ode mnie, kiwnęłam do niego głową.

 - Zgadnij któż to niedaleko postanowił zostać alkoholikiem.

 Przez chwilę był zdziwiony tym zdaniem, ale zaraz zrozumiał sens tych słów i strzelił sobie dłonią w czoło. 

 - Boże, nie dość że przez dłuższy czas mieliśmy zagadkę kto to wydaje rodzinny majątek, gdzie okazało się że wydaje je na te swoje jeba*e pizze, to teraz postanowił się jeszcze bardziej stoczyć, jakby wcale nie był marginesem społecznym.

 Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, przy czym czułam że mi policzki buchają. A z drugiej strony żal mi było, że dostaje pierdolca z tym swoim bratem. 

 - Ale tak zmieniając temat, to fajnie że doszła tutaj nowa pokojówka, im więcej osób tym raźniej. - A no zgodzę się. - tu się uśmiechnął z nieznacznym uśmiechem. - Akurat właśnie ją spotkałem w bibliotece. - oznajmił.

 I tak gadaliśmy przez dłuższy czas, nie zauważając że czas ucieka przez palce. W pewnym momencie zauważyłam nadchodzącą Nancy. To mi dało do zrozumienia, że czas zaprzestania bujania w obłokach, a zapierdalania. Vergil też to ogarnął, więc rzucił żebym już szła.                                                        Tam wraz z moją koleżanką zaczęłyśmy powoli spełniać nasze zadania. Układanie sztućców, obrusa, takie tam nudy. Ale zapłata i zapewnienie zakwaterowania jednak tam była. A to się już liczyło. Po tym, musiałam na chwilę czmychnąć do innego pomieszczenia, gdzie w trakcie jedzenia usłyszałam jakieś dziwne odgłosy. Przeczucie mi mówiło, że to na pewno musiało mieć coś związanego z Dante. Mając na uwagę to, że chciałam jeszcze odnaleźć Nancy, wkroczyłam do kuchni.

 Tam doznałam bardzo interesującego widoku.

 Wszędzie walało się jedzenie jak nigdy, obrus był poplamiony, a winowajca tego zjawiska, wydawał się wyśmienicie bawić. V wraz z Dante rzucali do siebie bananami jak małpy, gdzieniegdzie leżały pulpety. Pani Eve wydawała się być bardzo zażenowana, a jednocześnie jakby chciała udawać że tego wcale a wcale nie widzi. Vergil to samo. Sama z tego wszystkiego ryczałam jak szalona.

 - Co się stało dziewczyny ? - zapytała Eva, przerywając ten chaos.

 Nancy natychmiast pospieszyła się z odpowiedzią, iż jej mąż nie będzie dziś obecny. Ta odrzekła w odpowiedzi, że możemy już sobie iść. Gdy wyszłyśmy już z kuchni, od razu obie zaczęłyśmy się głośno śmiać. Dla Nancy to było pierwszy raz takie zdarzenie, gdy była świadkiem jak Dante odwalał. A to był dopiero początek karuzeli śmiechu. Wyjaśniłam jej, że on tak zawsze, i zaproponowałam czy może chciałaby ze mną wyjść i ogarnąć wspólnie pokoje. - W sumie to chciałam iść do biblioteki. - wyjaśniła, i dodała o jakiejś książce o demonach. Na widok wyrazu mojej twarzy, pośpieszyła z wyjaśnieniem iż interesują ją takie tematy. Na to zaproponowałam, żebyśmy za jakieś cztery godziny się spotkały w jadalni. Po przystaniu na tym, sama poszłam do pokoju pokojówek. Tam postanowiłam, że urządzę dla siebie jednoosobowe hard party. Włączyłam muzykę klubową, i zaczęłam tańczyć jak nigdy.

~~1~~

  Moim oczom ukazała się ogromna posiadłość z pięknym ogrodem. Tuż przede mną szła wysoka kobieta o złotych włosach. Nosiła imię Eva. Praktycznie w ogóle jej nie znałam. Zaczepiła mnie na ulicy, gdy żebrałam o jedzenie. Zaproponowała mi dach nad głową oraz uczciwą pracę, więc się nie zastanawiałam nad niczym. To mogła być taka jedyna szansa na lepsze życie. W milczeniu przeszłyśmy przez ogród i weszłyśmy do ogromnego domu. Na wejściu, moim oczom ukazały się szerokie schody prowadzące na piętro, oraz dwa korytarze po przeciwnych stronach. O takich warunkach nawet nie śniłam, a co dopiero zobaczyć takie na własne oczy. Eva stanęła w miejscu.
 - Amelia! - zawołała donośnie, a w ułamku kilku sekund, przed nami pojawiła się szczupła blondynka w fartuchu pokojówki. Już się domyślałam jaka to mogła być praca, lecz wszystko było lepsze od życia na ulicy.
 - Coś się stało, pani Evo? - zapytała zaciekawiona, po czym spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
 - Znalazłam ci kogoś do pomocy. Oprowadź Nancy po domu, pokaż co i jak, dobrze? - oznajmiła jej kobieta. Niejaka Amelia od razu przytaknęła i bez słowa złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą z ekscytacją. Na początek pokazała mi pokój służby. Było to ogromne pomieszczenie z kilkoma łóżkami i szafeczkami. Wszystko było czyste i zadbane. Mieliśmy własną łazienkę i toaletę. Amelia od razu nakazała mi wziąć prysznic i przebrać się w fartuch. Bez zadawania głupich pytań, zrobiłam jak poleciła. Przy okazji pomogła mi zawiązać kokardę w pasie, bo mi to nie wychodziło. Zanim wyszłyśmy z naszego pokoju, przyglądała mi się uważnie z każdej strony.
 - Już wiem! - nagle ją oświeciło. Powoli podeszła do mnie i odgarnęła czarną grzywkę z oczu, zaczesując ją palcami za ucho - Idealnie!
 - Nie do końca rozumiem... - zaśmiałam się, po czym bez słowa opuściłyśmy pomieszczenie. Wtedy na naszej drodze, na korytarzu, stanęło dwóch młodych mężczyzn o białych włosach. Jednemu z nich opadały na twarz, zaś drugi miał je zaczesane do tyłu. Oboje mieli błękitne oczy i niemal identyczne twarze. Jednak tylko jeden z nich zachował powagę. Mimo wszystko styl ubioru ich mocno wyróżniał.
 - A to kto? - zapytał mężczyzna z grzywką i przyjrzał. Widocznie udawał, że myśli.
 - Nasza nowa pokojówka. - oznajmiła z powagą, ale gdy spojrzała na drugiego mężczyznę, natychmiast zapłonęła rumieńcem - Nancy... - spojrzała na mnie znacząco - To są synowie pani Evy, Dante i Vergil... - przedstawiła nas sobie. Kolejno wyciągnęli do mnie ręce. Coś mi nie pasowało. Ich dłonie były przeraźliwie zimne. Niczym cholerny lód. Do tego tacy idealni... To z pewnością nie byli ludzie. Zachowałam profesjonalny dystans. Nie chciałam się wdawać z nimi w dłuższą dyskusję.  
 - A już myślałem, że w końcu znalazłaś sobie przyjaciela... - westchnął z ugryźliwym uśmiechem i zachichotał, jakby wypowiedział najzabawniejszą rzecz na świecie. Jego bliźniak, Vergil, tylko wywrócił oczami z zażenowania. Nie dziwiłam się, jego brat był nie znośny jak jakieś małe dziecko.
 - Przepraszam, ale możemy już iść? - wtrąciłam jadowitym tonem - Amelia musi mnie oprowadzić i przedstawić zakres obowiązków... - dodałam i ciągnąc blondynkę za ramię, poszłam przed siebie. Obie czułyśmy ich wzrok na sobie przez dłuższą chwilę, aż w końcu zniknęłyśmy za zakrętem. Z cichym śmiechem oparłyśmy się o ścianę. Po paru sekundach wyjrzałam za winkiel, ale bliźniaków już tam nie było. Trochę mnie to zdziwiło, bo do końca korytarza mieli całkiem spory dystans, a wątpiłam by mieli co szukać w pokoju dla służby. Szczególnie, że nie było słychać otwierania żadnych drzwi.
 - Chodźmy dalej... - z zadumy wyrwała mnie Amelia. Poszłam kilka kroków za nią, a parę metrów przed nami stał kolejny młody mężczyzna o białych włosach, które sięgały nie wiele poniżej uszu. Miał na sobie czarną koszulę i spodnie, a do tego fioletowy krawat. W prawej dłoni trzymał srebrny kostur. Amelia na jego widok się automatycznie zatrzymała i znieruchomiała. Gdy spostrzegła, że nas zauważył i powoli kroczył w naszą stronę, ta z automatu schowała się za mną.
 - O co chodzi? Kto to jest? - jej reakcja szczerze mnie zdziwiła.
 - To najmłodszy syn Evy i Spardy. - wyszeptała - Przeraża mnie, je*bany dziwak. Weź go jakoś delikatnie spław... - poprosiła. Miałam ochotę się zaśmiać, ale im bliżej był, tym bardziej mogłam mu się przyjrzeć. Sam jego wzrok był dość... nie spotykany. Stał tuż przede mną. Milczał i się tylko patrzył. Powoli zaczynałam rozumieć swoją nową koleżankę.
 - Umm... - przerwałam tą ciszę - Dzień dobry. - przywitałam się najmilej jak tylko potrafiłam - Nazywam się Nancy i jestem nową pokojówką...
 - Witaj... - ukłonił się z delikatnym uśmiechem - Możesz mówić mi V... - jego głos był jeszcze bardziej mroczny niż wyraz twarzy.
 - Nie jesteś trochę za młody, żeby no... Za zwyczaj coś takiego widywałam u starszych ludzi... - gestownie spojrzałam na zdobiony kostur. Przy okazji zauważyłam tatuaże na jego dłoniach, które ciągnęły się aż pod rękawy koszuli.
 - Jestem, ale podoba mi się. - odparł obojętnie.
 - Mam ochotę wsadzić mu ten kostur w dupę, aż ryjem wyjdzie... - prychnęła szeptem blondynka tuż za moimi plecami, a ja z trudem powstrzymałam się, by nie wybuchnąć śmiechem. V stuknął kosturem o grafitowe kafle na podłodze i lekko się na nim oparł. Przechylił się zerkając na dziewczynę skuloną za mną.
 - Mówiłaś coś, Amelio? - zainteresował się. Prawdopodobnie usłyszał co powiedziała, ale udawał dając jej szansę na wytłumaczenie.
 - Nie, nic, nic... - zaczęła wymuszać kaszel i chrząkać - Chrypkę mam... - wyjaśniła nerwowo poprawiając fartuch. Po chwili schowała dłonie w kieszenie.
 - Rozumiem... - westchnął - Widzę, że się chyba spieszycie, więc nie będę wam zabierać cennego czasu... - mruknął i nas wyminął idąc w swoją stronę - Miło było cię poznać, Nancy. - dodał, podkreślając moje imię, gdy był już za nami. Stałyśmy tak chwilę jak wryte. Dziwny człowiek. Im bardziej się oddalał, znów odzyskiwałam poczucie komfortu i luzu. W milczeniu poszłyśmy przed siebie. Gdy poczułyśmy swobodę, przerwałyśmy ciszę między sobą.
 - Rodzice chyba go nie kochają... co to za imię? V... - chichrałam pod nosem.
 - W sumie to on nazywa się inaczej... - sprostowała Amelia.
 - Jak? - zainteresowałam się. W sumie zastanawiało mnie, jak beznadziejne imię musiał mieć, że kazał sobie mówić po prostu V.
 - A bo ja wiem? Prędzej się tego dowiesz od jego rodziny. - wzruszyła ramionami, gdy weszłyśmy do kuchni. Tam było o wiele ciekawiej, niż na korytarzu... A do tego te zapachy!
 - W każdym razie, wiem już, że to dziwak... - westchnęłam rozglądając się po pełnym życia pomieszczeniu. Co prawda, kuchnia nie była rejonem naszej pracy, ale Amelia chciała żebym znała każdy zakątek posiadłości. Przy okazji poznałam przebywających tam ludzi. Szefa kuchni - Andrewa, dwóch kucharzy - Michaela i Adama, pomoc kuchenną - Natashę, oraz lokaja - Ezrę. Do odhaczenia zostali tylko ogrodnik i właściciel posiadłości, czyli niejaki Sparda. W sumie, jego byłam najbardziej ciekawa, gdyż jego żona nie wspominała o nim zbyt wiele, prawie w ogóle.

 Gdy Amelia oprowadziła mnie po całej posiadłości, zostawiła mnie samą sobie. W tym czasie pokojówki miały fajrant i mogły robić to, na co miały ochotę. Jedynym miejscem, do którego nikt nie miał wstępu, to sypialnia Spardy i Evy. Nie wiedziałam, co mogłam ze sobą zrobić, więc poszłam na poddasze. Tam było wejście do biblioteki, której wnętrze akurat nie było mi wcześniej pokazane. Nie wiele myśląc, podeszłam do drzwi i otwierając je, weszłam do środka.
 - Szukasz tutaj czegoś? - te słowa sprawiły, że aż podskoczyłam z przerażenia. Rozglądając się, po dłuższej chwili spostrzegłam właściciela głosu. Vergil siedział wygodnie w fotelu blisko okna, nie odrywając oczu od książki.
 - Przepraszam, ja nie wiedziałam, że nie może mnie tu być... - wymamrotałam, a on zamknął opasłe tomisko i spojrzał na mnie dziwnie.
 - Uspokój się... - uniósł brew do góry - Po prostu się trochę zdziwiłem. - odłożył książkę na małym, okrągłym stoliku - Nikt tu nie przychodzi, po za mną, V i ojcem. - sprostował biorąc kolejne czytadło i zaczął szukać jakiejś konkretnej strony.
 - Właśnie... V. - zaczęłam, siadając w fotelu po drugiej stronie stolika - Jak on się w ogóle nazywa? - zapytałam. W sumie, Vergil wydawał się być najbardziej ogarnięty z całej trójki braci.
 - Jak mam być szczery, to nie pamiętam. - rzucił obojętnie i przestał przekładać strony - Nie obchodzi mnie ten szczeniak. Jak dla mnie, to w ogóle nie powinien się urodzić. Przynosi tylko wstyd naszej rodzinie. Jedynie matka poświęca mu uwagę. - mówił ze stoickim spokojem, obserwując moją coraz bardziej zdziwioną twarz. Zerknął na mały zegarek stojący na blacie po czym podniósł się ze skórzanego fotela - Na mnie już czas, mam napięty grafik, więc wybacz, że nie dotrzymam ci towarzystwa, panienko Nancy. - zrobił przepraszającą minę - W każdym razie, możesz przychodzić tu kiedy chcesz i czytać co chcesz. - spojrzał na mnie znacząco, kładąc na stoliczku otwartą książkę, którą jeszcze przed chwilą trzymał. Kiwnął głową i bez słowa wyszedł. Odnosiłam wrażenie, że to jakaś rodzina dziwaków. Z pewnością nie ludzi. Eva wydawała się być całkiem normalna, ale jej synowie? Idealni, wręcz piękni, niczym z obrazka. Do tego te spojrzenia przeszywające mnie na wylot. Tacy nierealni. Byłam przekonana o tym, że byli demonami, jednak nie miałam na to żadnego dowodu. Zerknęłam na zegarek. Miałam w zanadrzu jakieś dwie godziny dla siebie. Później czekało mnie przygotowanie jadalni do obiadu. Ujęłam księgę pozostawioną przez Vergila. Zaczęłam czytać od strony, na której była otwarta.
 - Gdy wrota się rozwarły, cały świat przejął mrok. Piekielne istoty rozprzestrzeniły się, a ich pożywieniem stały się ludzki strach i ciała. Nie tego chciał. Pragnął zbawienia, ale zaciągnął za sobą ciemność i potępienie. - przeczytałam na głos i przeszedł mnie zimny dreszcz - W co ty ze mną pogrywasz, Vergil? - zapytałam samą siebie. Coraz bardziej czułam, że moje przypuszczenia były słuszne. Miałam do czynienia z demonami i musiałam znaleźć na to dowód. Nie tyle co z czystej ciekawości, ale chęci zdemaskowania ich. Jeden z bliźniaków zaczął ze mną grę w podchody. To był pewniak. Nie bez powodu, akurat rzucił mi pod nos książkę o demonach. Westchnęłam głęboko i zaczęłam czytać dalej.
 Czas zleciał mi niemiłosiernie szybko. Zostało mi zaledwie dwadzieścia minut, żeby dotrzeć do jadalni i przygotować ją do posiłku dla rodziny. Odłożyłam książkę otwartą w miejscu, w którym skończyłam czytać. Zerwałam się z fotelu jak poparzona i pobiegłam w kierunku wyjścia. Wystrzeliłam z biblioteki jak rakieta. Przy okazji, z całą siłą wpadłam na V. Po podłodze posypała się masa książek, które trzymał.
 - Gapa ze mnie! Bardzo cię przepraszam... - pierwszy dzień w pracy i taka wpadka. To trzeba być po prostu mną. Gdy chciałam się wziąć za pozbieranie książek, białowłosy szybko złapał mnie za nadgarstek nie pozwalając mi na to. Skrzywiłam się trochę, bo nie rozumiałam.
 - Nie przejmuj się tym, mam ręce i nogi... - oznajmił - Nie chcę byś miała problemy, więc idź robić to, co musisz. - kiwnął głową w stronę schodów i oswobodził moją rękę. Jego dłoń, w przeciwieństwie do starszych braci, była ciepła. Uśmiechnęłam się delikatnie i pobiegłam przed siebie. Cóż, był dziwny, a nawet nieco przerażający, ale wyrozumiały. Po drodze wpadłam na Amelię, która zaróżowiona na twarzy rozmawiała o czymś z Vergilem. Na mój widok od razu przerwała dyskusję, jakby sobie nagle przypomniała, że mamy robotę. I chyba rzeczywiście tak było. Nie wiele brakowało, by się zaczęła ślinić jak pies. W milczeniu udałyśmy się do ogromnej jadalni biorąc od Ezry wózek ze sztućcami, naczyniami, serwetkami, obrusem i innym dziadostwem. Na długim stole, we dwie rozłożyłyśmy czerwony obrus, a w wyznaczonych miejscach naczynia i sztućce z serwetkami. Wszystko musiało być zrobione perfekcyjnie i dopięte na ostatni guzik. Koniec naszej roboty oznaczało przybycie kucharzy rozkładających dania na blacie. Tuż po nich zjawiła się Eva z synami i zajęli swoje miejsca. Moją szczególną uwagę zwróciły spojrzenia V i Vergila na mnie. Ten pierwszy miał wyraz twarzy pełen sympatii, zaś u drugiego widniał dziwny uśmiech, wiedział że czytałam tą książkę. Po chwili jednak to olałam. Miałam kolejną porcję wolnego czasu, więc chciałam się udać do biblioteki. Wtedy przy wejściu do jadalni wpadłam na Ezrę.
 - Bogu dzięki, Nancy, że cię widzę. Przekażesz pani Evie, że jej mąż, Sparda, się nie zjawi? - poprosił - Sam muszę jeszcze poszukać ogrodnika.
 - Jasne, nie ma problemu... - uśmiechnęłam się. Ten podziękował i szybko ruszył przed siebie. Był mocno zestresowany, ale nie chciałam zatruwać mu gitary pytaniami. Wróciłam do jadalni, a obecni tam, zdziwili się na mój widok. Niepewnie ruszyłam w stronę Evy, gdy nagle przed moimi oczami przeleciał pulpet, który trafił prosto w twarz V.
 - Haha! Jackpot! - wykrzyknął Dante waląc pięścią w stół. Blondwłosa kobieta i Vergil schowali twarze w dłoniach.
 - Pożałujesz tego... - warknął V. Między dwoma braćmi rozegrała się prawdziwa bitwa na jedzenie. Bardzo nie chciałam, by czymś we mnie trafili. Wtedy do pomieszczenia weszła Amelia, która mnie szukała. Eva spojrzała na nas. W jej oczach było widoczne zażenowanie całą sytuacją.
 - Coś się stało dziewczyny? - zapytała, chcąc uwolnić nas jak najszybciej od bycia świadkiem tej chorej akcji, spowodowanej przez dorosłych synów.
 - Ezra kazał mi przekazać, że pani mąż się nie zjawi. - wydusiłam z siebie, ledwo powstrzymując śmiech. Amelia niestety nie miała tak silnej woli i chichrała pod nosem.
 - Dobrze, rozumiem. Możecie już iść... - westchnęła, a my opuściłyśmy jadalnię, jak najszybciej się dało. Dopiero na korytarzu wybuchłyśmy potężnym śmiechem. Próbując się uspokoić, skierowałyśmy się do pokoju dla służby. Tam usiadłyśmy na swoich łóżkach, dalej śmiejąc się jak walnięte i zdrowo potłuczone.
 - Co to miało być? - zapytałam w końcu, cały czas rozbawiona.
 - Oni tak zawsze! - Amelia trzymała się za brzuch z bólu od śmiechu - Jak małe dzieci. - dodała, aż w końcu się obie uspokoiłyśmy i wzięłyśmy kilka głębokich wdechów i wydechów - Masz jakieś plany, zanim przygotujemy jadalnię na kolację i ogarniemy pokoje Dante, Vergila i V? - zapytała z nadzieją.
 - W sumie to chciałam iść do biblioteki. Wciągnęła mnie jedna książka. O demonach. - na brzmienie ostatniego słowa spojrzała na mnie dziwnie - Lubię takie mroczne klimaty! - puściłam oczko. Mimo wszystko, nie wiedziałam czy mogłam jej ufać. Chociaż równie dobrze, sama mogła nie być świadoma tego, pośród kogo przebywała.
 - Skoro tak, to poszukam sobie innego zajęcia, a za jakieś cztery godziny spotkamy się przy jadalni, okej? - zaproponowała blondynka uśmiechając się uprzejmie.
 - Jasne! - przytaknęłam wstając z łóżka. Poprawiłam fartuch i wyszłam z pokoju. Od razu udałam się na poddasze. Chęć czytania była silniejsza, niż cokolwiek innego. Weszłam cicho do biblioteki. Nikogo tam nie było. Panowała całkowicie głucha cisza. Usiadłam wygodnie w fotelu. Książka leżała tam, gdzie ją zostawiłam. Od razu ją wzięłam i zatopiłam się w lekturze. Z każdym słowem, coraz bardziej czułam emocje postaci, wokół której się to kręciło. Po kilku stronach, jego historia jednak dobiegła końca. Wtedy dotarło do mnie, że księga jest jakimś zbiorem krótkich opowiastek. Ta była dość przykra. O mężczyźnie, który nawiązał pakt z demonem, by przywrócić ukochaną do życia. Niestety, owa istota go oszukała, a mając więź z człowiekiem, stała się silniejsza i zyskała zdolność połączenia świata demonów z ludzkim. Mężczyzna jednak chciał naprawić swój błąd. Nawiązał kontakt z innymi demonami, które mogły by mu pomóc, bo nie wszystkie były złe. Niestety wszystkie go oszukały i tylko jeden został po jego stronie. Główny bohater poświęcił życie, by dać swoją energię temu demonowi, który uratował ludzkość i wygnał potępieńców tam, gdzie było ich miejsce. Czytanie tej historii zajęło mi około godziny. Trochę bolały mnie oczy. Zamknęłam książkę i położyłam ją na blacie. Dłońmi zaczęłam delikatnie masować skronie.
 - Nie rozumiem tego, ku*wa... - zaklęłam drapiąc się po głowie - Może mam paranoję, a Vergil po prostu chciał, żebym przeczytała coś dobrego... - w moich myślach panował istny chaos. Westchnęłam głęboko, by oczyścić umysł. Wtedy do biblioteki wszedł V. Trochę się zmieszał, gdy zauważył moją obecność, ale się nie odezwał. Nie zwróciłam na niego większej uwagi. Swój wzrok skierowałam w stronę okna. Niebo było błękitne i czyste. Dopiero wtedy zauważyłam, że smugi światła wpadające przez szyby, nadawały pomieszczeniu niepowtarzalnego klimatu. Miałam wrażenie, że ta biblioteka stawała się moim azylem. Po chwili jednak skupiłam uwagę na białowłosym młodym mężczyźnie.  Krzątał się, jakby bez celu. Niby przeglądał książki, ale nie wiedział co chciał przeczytać. Wtedy spojrzał na mnie.
 - Widziałaś może "Potępieni z wyboru"? - zapytał cicho, a mnie nagle oświeciło. Zerknęłam na książkę, którą odłożyłam. Na jej okładce widniał szukany przez niego tytuł.
 - Tutaj leży... - oznajmiłam, wskazując ręką. Ten bez słowa usiadł na drugim fotelu i wziął książkę. Wtedy przyjrzałam mu się bardziej. Zauważyłam, że jego oczy były ciemno zielone. Zupełnie inne, niż te jakie mieli jego bracia i matka. Cofnął tylko kilka stron wstecz, co oznaczało, że czytał tę samą historię, co ja zaledwie kilka minut wcześniej - Czytałeś to już wcześniej? - zapytałam zaciekawiona.
 - Tak... - mruknął nie odrywając wzroku od tekstu - Często wracam do tej konkretnej opowieści. - oznajmił - Widzę, ze polubiłaś to miejsce... Widzę cię tutaj kolejny raz. - zmienił temat.
 - Jest klimatyczne. Podoba mi się... do tego ta bogata kolekcja książek... - rozejrzałam się. Może i byłam znajdą z ulicy, ale kochałam czytać. Nie ważne co, byle było.
 - Też lubię to miejsce. Pozwala mi uciec od rzeczywistości. - westchnął.
 - To przyznam. Wcześniej prawie zapomniałam o jadalni... - zaśmiałam się, by rozładować atmosferę.
 - Wiem. - skwitował krótko - Zdarza się. Ja to rozumiem. - im dłużej z nim rozmawiałam, odnosiłam wrażenie, że określanie go jako dziwaka, było nie na miejscu, chociaż nadal mnie trochę przerażał. Szczególnie jego ton głosu. Ciągle ten sam i bez emocji. Podobnie, z resztą, jak wyraz twarzy.
 - Zastanawia mnie jedna rzecz. To mi nie daje spokoju... - moja ciekawość wzięła górę - Powiesz mi jak się naprawdę nazywasz?
 - Nie. - odpowiedział szybko - Nienawidzę tego imienia. Ojciec, nadając mi je, jawnie ze mnie zakpił, gdy tylko się urodziłem. - wytłumaczył - Więc go nie poznasz. Nigdy. - podkreślił. Zrobiło mi się go trochę żal. Odpychany przez braci i ojca, zauważany jedynie przez matkę. Reszta otoczenia nie chciała mieć z nim styczności. Przestało mnie dziwić więc, że zachowywał się co najmniej dziwnie. W przeciwieństwie do Dante i Vergila, nie widziałam w nim demona. Między nami zapadła niezręczna cisza. Taka, którą chciało by się przerwać, ale też nie wiadomo w jaki sposób. Byłam tylko prostą pokojówką z ulicy, nie mogłam wiele zrobić. Wstałam i podeszłam do niego. Wcisnęłam się obok V na fotelu i go przytuliłam. Po prostu chciałam go jakoś pocieszyć. Zwykły gest, który dla drugiej osoby mógł mieć ogromne znaczenie. Poczułam jak jego oddech się na moment zatrzymał w zdziwieniu. Wzdrygnął się, po czym sam mnie objął. Szlochał, ale powstrzymywał płacz. Tego potrzebował. Rozmowy i zrozumienia. Podobnie jak ja. Poklepałam go po plecach śmiejąc się.
 - Lepiej? - zapytałam.
 - Lepiej. - potwierdził, ale mnie nie puszczał. Mimowolnie zaczęłam go głaskać po głowie. Nie, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, czy coś w tym stylu. To była czysta empatia. Było mi zwyczajnie przykro. W żadnym calu nie przypominał mi demona. Może dlatego był odrzutkiem, bo nie urodził się jako piekielny plugawiec. Po chwili mnie puścił i głośno odchrząknął. Milcząc wstałam z fotela i skierowałam się do wyjścia - Dziękuję. - dodał, zanim zdążyłam złapać za klamkę.
 - Każdy zasługuje na odrobinę dobroci. - rzuciłam na pożegnanie i wyszłam. Postanowiłam się udać do ogrodu. Tam Amelia mnie nie prowadziła, bo nie było potrzeby, a szczerze, byłam ciekawa. Po za tym, potrzebowałam odetchnąć świeżym powietrzem. Coś tak czułam, że tego dnia coś mnie jeszcze czekało. Nie wiedziałam co. Na zewnątrz spotkałam Dante. Młodszego bliźniaka Vergila. Od razu mnie zauważył. Po jego spojrzeniu, wiedziałam że coś kombinował. No i się zaczęło...